W końcu na halę zaczęli wjeżdżać jeźdźcy z mojej grupy, a starsi i doświadczeni ruszali w teren. Widać było, że Aaron i Mia byli zdeterminowani, żeby tym razem wygrać pierwsze miejsca. Było tak, odkąd tylko pamiętam. Byli rodzeństwem, a dokładniej bliźniakami - super jasne blond włosy, alabastrowa cera (nawet w wakacje, kiedy wszyscy inni byli opaleni) i piękne, duże niebieskie oczy z długimi rzęsami. Nigdy nie uważałam ich za wrogów, ale też dobrymi znajomymi nie byliśmy - rozmawiałam z nimi czasami, ale bez przesady. Chwilę później wszedł Paul, objaśnił tor, wyjaśnił za co będą punkty karne itp. po czym zabrał Christophera i Emilie na bok. Stali i przyglądali się każdemu przejazdowi, czasami komentowali. W końcu przyszła kolej na mnie (przede mną jechała Mia i zjeżdżając z parkuru życzyła mi ze szczerym uśmiechem powodzenia). Wjechałam pewnym siebie kłusem. Skinieniem głowy i wyprostowaniem w dół prawej ręki pozdrowiłam sędziów. Galop. Larrisa idealnie, a nawet z zapasem pokonywała kolejne przeszkody. Szybkim galopem zbliżałyśmy się do ostatniej przeszkody. Trochę lżej dałam łydkę i popełniłam błąd... Ułamek sekundy później leżałam w piasku za przeszkodą. Lar sama zrobiła jeszcze kółeczko cwałem, po czym zwolniła i zatrzymała się przy mnie. Podbiegł Paul, Mia, Aaron i Chris.
- Wszystko w porządku? - Zapytał z wyczuwalną, aczkolwiek opanowaną paniką w głosie. Spróbowałam poruszać każdą kończyną oddzielnie, ale lewa noga dała o sobie znać - próbując ją unieść, poczułam tępy ból w kolanie i ostry w kostce, aż zasyczałam.
- Tak, tylko lewa noga...
- Pomóżcie jej usiąść, ja lecę po apteczkę. - Rzucił Braxton i wybiegł z hali. Aaron z Chrisem pomogli mi usiąść, tak żeby nic nie bolało. Siedząc już pogłaskałam po czole stojącą obok mnie klacz, która cały czas wisiała swoim nosem nad moją twarzą. Mia poluźniła jej popręg, kiedy wrócił Paul z apteczką. Kazał zdjąć mi oficerki, uczyniłam to z wielkim bólem. Kolano było tylko zbite, ale kostka mogła być skręcona.
Zawody odbywały się dalej, ale mnie, właściciela stajni i wysokiego bruneta już tam nie było. Pojechaliśmy na ostry dyżur, żeby doktor obejrzał całą nogę. Szybko mnie przyjął z powodu niewielu pacjentów, mężczyzna po trzydziestce, ciemny blondyn, krótkie włosy z delikatnymi, ale widocznymi piegami, całkiem przystojny. Kostka rzeczywiście okazała się skręcona, na szczęście nie mocno, ale i tak konieczne było założenie stabilizatora. Zakaz jazdy, przeciążania kostki i przy okazji jakiś papierek upoważniający mnie do jazdy windą w szkole. Zbite kolano mogłam tylko smarować maśćmi chłodzącymi i przeciw obrzękom. Podziękowaliśmy lekarzowi (ja w szczególności) i Paul Braxton odwiózł mnie i mojego znajomego pod mój dom. Chris pomógł mi dojść do domu, gdzie dalej nie było żadnego z moich rodziców... Wyjęłam telefon z plecaka. Dwie wiadomości - pierwsza do mamy, że jednak wróci jutro wieczorem, bo piła z koleżankami; druga od taty, zostaje dłużej w pracy, więc również nie wróci dzisiaj do domu. Odpisałam mamie, że skręciłam kostkę w stajni, a taty wolałam nie martwić (byłam jego oczkiem w głowie).
- I co teraz? - zapytał ciemnooki.
- Jak to co? Muszę wyjść na spacer z psem, a ty nie wiem co będziesz robił, bo u mnie w tym momencie impreza nie wchodzi w grę... - stwierdziłam. Było mi smutno, on pewnie wróci do domu i zrobi tą imprezę, a jedna osoba mniej nie zrobi wielkiej różnicy, no i jeszcze nie wolno mi zbyt dużo chodzić i przeciążać tej kostki, więc zapowiadał się ciężki miesiąc bez koni.
- Kiedy wracają twoi rodzice? Może mógłbym zostać i ci pomóc, tylko że musiałabym odwołać imprezę. Ubierz mi Kapiego to wyjdę z nim na spacer i przy okazji odwołam melanż i jeszcze coś załatwię. - uśmiechnął się ciepło podając mi smycz i szelki yorka.
- Ojej,byłoby mi bardzo miło. Wracają dopiero jutro po południu. - a jednak, miło mnie zaskoczył swoją propozycją.
Spojrzałam na zegarek. Minęły dokładnie pięćdziesiąt trzy minuty odkąd brunet wyszedł z moim psem. Ktoś zapukał do mieszkania.
- Proszę! - krzyknęłam w stronę przedpokoju, po czym usłyszałam znajome "heja". To była Lilth Dixon.
- Jestem w pokoju! - odkrzyknęłam. Siedziałam na sofie w salonie. W drzwiach pojawiła się prześliczna szarooka dziewczyna o ciemnych czekoladowych delikatnie kręconych włosach.
- Co się stało? - zapytała zaniepokojona wskazując na moją kostkę i zbliżając się do sofy, na której leżałam. - Twoi rodzice już wrócili? Bo widzę, że nie ma mojego kochanego dziamgota.
- Nie.
- Jak to? To z kim poszedł?
- Nieważne, niedługo powinni wrócić.
- Okej... No dobra, pomóc ci w czymś czy coś?
- Nie, nie... - Zapewniłam przyjaciółkę.
- No to fajnie, jak coś byś potrzebowała to dzwoń śmiało. To ja lecę, pa!
- Pa pa. - Wyszła na przedpokój i wpadła na Christophera, który właśnie wrócił z moim psem. Usłyszałam krótką wymianę "przepraszam", po czym dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi od mieszkania.
- Dałaś sobie jakoś radę beze mnie?
- Jasne.
- No to teraz będziesz musiała sobie poradzić nie tylko ze mną... - w drzwiach od salonu pojawili się Roy i Michael.
- Mike, Roy! Wstałabym żeby się z wami przywitać, ale noga nie za bardzo mi na to pozwala... - zaśmiałam się.
- Nic nie szkodzi Sammy, mamy coś dla ciebie. Ty nie mogłaś pójść na imprezę to impreza przyjdzie do ciebie. - rzucił Roy. Wtedy do pokoju wszedł Michael i na stole postawił litrowego Jack'a Daniels'a i sziszę z wkładem suszonych winogron.
- Wszystko w porządku? - Zapytał z wyczuwalną, aczkolwiek opanowaną paniką w głosie. Spróbowałam poruszać każdą kończyną oddzielnie, ale lewa noga dała o sobie znać - próbując ją unieść, poczułam tępy ból w kolanie i ostry w kostce, aż zasyczałam.
- Tak, tylko lewa noga...
- Pomóżcie jej usiąść, ja lecę po apteczkę. - Rzucił Braxton i wybiegł z hali. Aaron z Chrisem pomogli mi usiąść, tak żeby nic nie bolało. Siedząc już pogłaskałam po czole stojącą obok mnie klacz, która cały czas wisiała swoim nosem nad moją twarzą. Mia poluźniła jej popręg, kiedy wrócił Paul z apteczką. Kazał zdjąć mi oficerki, uczyniłam to z wielkim bólem. Kolano było tylko zbite, ale kostka mogła być skręcona.
Zawody odbywały się dalej, ale mnie, właściciela stajni i wysokiego bruneta już tam nie było. Pojechaliśmy na ostry dyżur, żeby doktor obejrzał całą nogę. Szybko mnie przyjął z powodu niewielu pacjentów, mężczyzna po trzydziestce, ciemny blondyn, krótkie włosy z delikatnymi, ale widocznymi piegami, całkiem przystojny. Kostka rzeczywiście okazała się skręcona, na szczęście nie mocno, ale i tak konieczne było założenie stabilizatora. Zakaz jazdy, przeciążania kostki i przy okazji jakiś papierek upoważniający mnie do jazdy windą w szkole. Zbite kolano mogłam tylko smarować maśćmi chłodzącymi i przeciw obrzękom. Podziękowaliśmy lekarzowi (ja w szczególności) i Paul Braxton odwiózł mnie i mojego znajomego pod mój dom. Chris pomógł mi dojść do domu, gdzie dalej nie było żadnego z moich rodziców... Wyjęłam telefon z plecaka. Dwie wiadomości - pierwsza do mamy, że jednak wróci jutro wieczorem, bo piła z koleżankami; druga od taty, zostaje dłużej w pracy, więc również nie wróci dzisiaj do domu. Odpisałam mamie, że skręciłam kostkę w stajni, a taty wolałam nie martwić (byłam jego oczkiem w głowie).
- I co teraz? - zapytał ciemnooki.
- Jak to co? Muszę wyjść na spacer z psem, a ty nie wiem co będziesz robił, bo u mnie w tym momencie impreza nie wchodzi w grę... - stwierdziłam. Było mi smutno, on pewnie wróci do domu i zrobi tą imprezę, a jedna osoba mniej nie zrobi wielkiej różnicy, no i jeszcze nie wolno mi zbyt dużo chodzić i przeciążać tej kostki, więc zapowiadał się ciężki miesiąc bez koni.
- Kiedy wracają twoi rodzice? Może mógłbym zostać i ci pomóc, tylko że musiałabym odwołać imprezę. Ubierz mi Kapiego to wyjdę z nim na spacer i przy okazji odwołam melanż i jeszcze coś załatwię. - uśmiechnął się ciepło podając mi smycz i szelki yorka.
- Ojej,byłoby mi bardzo miło. Wracają dopiero jutro po południu. - a jednak, miło mnie zaskoczył swoją propozycją.
Spojrzałam na zegarek. Minęły dokładnie pięćdziesiąt trzy minuty odkąd brunet wyszedł z moim psem. Ktoś zapukał do mieszkania.
- Proszę! - krzyknęłam w stronę przedpokoju, po czym usłyszałam znajome "heja". To była Lilth Dixon.
- Jestem w pokoju! - odkrzyknęłam. Siedziałam na sofie w salonie. W drzwiach pojawiła się prześliczna szarooka dziewczyna o ciemnych czekoladowych delikatnie kręconych włosach.
- Co się stało? - zapytała zaniepokojona wskazując na moją kostkę i zbliżając się do sofy, na której leżałam. - Twoi rodzice już wrócili? Bo widzę, że nie ma mojego kochanego dziamgota.
- Nie.
- Jak to? To z kim poszedł?
- Nieważne, niedługo powinni wrócić.
- Okej... No dobra, pomóc ci w czymś czy coś?
- Nie, nie... - Zapewniłam przyjaciółkę.
- No to fajnie, jak coś byś potrzebowała to dzwoń śmiało. To ja lecę, pa!
- Pa pa. - Wyszła na przedpokój i wpadła na Christophera, który właśnie wrócił z moim psem. Usłyszałam krótką wymianę "przepraszam", po czym dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi od mieszkania.
- Dałaś sobie jakoś radę beze mnie?
- Jasne.
- No to teraz będziesz musiała sobie poradzić nie tylko ze mną... - w drzwiach od salonu pojawili się Roy i Michael.
- Mike, Roy! Wstałabym żeby się z wami przywitać, ale noga nie za bardzo mi na to pozwala... - zaśmiałam się.
- Nic nie szkodzi Sammy, mamy coś dla ciebie. Ty nie mogłaś pójść na imprezę to impreza przyjdzie do ciebie. - rzucił Roy. Wtedy do pokoju wszedł Michael i na stole postawił litrowego Jack'a Daniels'a i sziszę z wkładem suszonych winogron.
-Mike... Roy... Kochani jesteście.
- Ty nie zapominaj o tym, który nas tu sprowadził. - puścił do mnie oczko Roy.
- Dziękuję Christopherze.
- Dostanę coś za to? - zapytał najwyższy z chłopaków.
- Ty do niej nie startuj stary. - nie byłam w stanie określić czy Mike mówił na poważnie, czy tylko się podśmiewał.
- A niby dlaczego nie?
- Heeej, spokojnie tygrysy. - wcięłam się w dość ostrą wymianę zdań najlepszego przyjaciela i dobrego znajomego. - Może otworzymy Jack'a? Tak na rozładowanie atmosfery...
- No dobra. - zgodzili się wszyscy trzej z nie mniejszym entuzjazmem. Chłopcy ogarnęli się sami, otworzyli butelkę z alkoholem i ustawili sziszę. Ja puściłam muzykę z wieży stereo, bo miałam blisko do pilota. Pokazałam im gdzie są szklanki i napoje bezalkoholowe oraz ciasteczka. Wszystko po kolei przynieśli do pokoju. Uchyliłam okno, żeby w domu nie został zapach sziszy, mimo, że był słodki i przyjemny. Po mojej prawej, bliżej okna usiadł Michael, tuż na przeciwko siedział Roy, a po skosie Christopher. Najpierw Mike i Roy wymieniali się rurką, później dołączył do nich Chris i ja. Zaczęliśmy popijać każdego bucha i szybko stwierdziłam, że się upiłam... Michael wpadł na istnie szatański pomysł zaproszenia jeszcze paru dziewczyn. W sumie mogłabym zadzwonić do Lilith, żeby do nas zeszła i może Heaven też by przyszła... Wysłałam obu przyjaciółkom smsa, żeby przyszły. Nie minęło pięć minut, a Lil już była z nami, szybko przyzwyczaiła się do obecności Chrisa, na którego wcześniej wpadła na przedpokoju. Dziesięć minut później Heaven również się zjawiła. Po jakimś czasie stwierdziłam, że moglibyśmy wymieniać buchy. Heaven od razu spodobał się pomysł i siedząc na kolanach Roya i całując się z nim z ich ust leciał dym. Ja wymieniłam bucha z Mike'em i Chrisem. Później wpadliśmy na pomysł grania w butelkę, ale tylko na całowanie się. Zasady były takie, że dwaj chłopcy nie mogą, więc dziewczyny również. Zabawa trwała w najlepsze dopóki nie wypadło na mojego filmowego partnera i Lilę, która przez chwilkę się opierała, ale wizja stracenia bluzki przerażała ją bardziej niż niewinny pocałunek po pijanemu. Kiedy tylko się do siebie zbliżyli, a ręka bruneta powędrowała na szyję przyjaciółki, odwróciłam wzrok i poczułam ukłucie zazdrości. Nie byłam w stanie tego inaczej nazwać jak tylko czystą psychiczną zazdrością.
Później czas zleciał mi bardzo szybko i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zostaliśmy z Chrisem sami oglądając "Piratów z Karaibów". Dalej czułam się dziwnie po tej sytuacji z butelką. O piątej nad ranem zasnęłam w jego objęciach.
Wiedziałam, że to zauroczenie jest silniejsze od poprzednich, a to nie wróżyło dobrze...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz