piosenki

niedziela, 14 lutego 2016

Rozdział 12.

  Nie mogłam w to uwierzyć! Christopher i Joshua okazali się być zwykłymi oszustami... Ufałam im, kochałam ich, a oni cały czas bardzo beztrosko bawili się moimi uczuciami. Siedziałam na łóżku rozmyślając nad tą całą sytuacją. Włączyłam telefon chowając go do kieszeni i skierowałam się w stronę kuchni. Kompletnie nie wiedziałam co mam dzisiaj ze sobą zrobić... Gdyby nie ta głupia sytuacja z Chrisem i Joshem to pewnie siedziałabym teraz z nimi, a przynajmniej z moim chłopakiem... Ale chyba powinnam powiedzieć 'byłym chłopakiem'. Zaczęłam się zastanawiać nad daniem im drugiej szansy, ale to chyba nie wypali... Ale zawsze mogłam wysłuchać ich wersji wydarzeń, a ta pewnie nie odbiegała za bardzo od tego jak to wyglądało. Wszędzie było tak cicho... Przypomniałam sobie o stajni.... Paul! Mogłabym do niego zadzwonić i pojechać do Larriski i wyczyścić myśli. To był dobry pomysł na dzień dzisiejszy. Spakowałam swoje ulubione dżinsowe bryczesy, długie, szare skarpety i czarne, skórzane sztyblety oraz butelkę soku pomarańczowego. Odblokowałam telefon w celu zadzwonienia do Braxtona. Na wyświetlaczu smartfona widniała masa nieodebranych połączeń i wiadomości od dwóch brunetów i przyjaciół, ale zignorowałam to. Dziewczynom, Mike'owi i Royowi wytłumaczę się wieczorem. Wybrałam numer do trenera jazdy konnej i mężczyzna odebrał już po pierwszym sygnale.
 - Samantha! Witam. Coś długo cię ostatnio nie było u Larriski...
 - Hej Paul. No wiem... Przeproszę ją marchewką i jabłkami i nadal będzie mnie kochać. - zaśmiałam się mimo wszystko. Po drugiej stronie słuchawki również było słychać chichotanie mężczyzny.
 - Przyjechać po ciebie czy poradzisz sobie sama z dojazdem? - zaproponował.
 - Mogłabym cię prosić o podjechanie do mnie? - poprosiłam trenera.
- Jasne. Będę za jakieś piętnaście minut. Do zobaczenia.
 - Wielkie dzięki. Na razie. - uśmiechnęłam się kończąc połączenie. Nadal myślałam o Christopherze i Joshu, ale nie mogłam wiecznie dołować się tą sytuacją, mimo, że bardzo zależało mi na obu chłopakach. Usiadłam w kuchni ze słuchawkami w uszach czekając na Paula, ale co chwilę przychodziły połączenia, które odrzucałam i smsy, których nawet nie otwierałam. Już miałam wychodzić, kiedy przed domem rozległ się dźwięk klaksonu. To napewno mój trener. Szybko zgarnęłam plecak i wyszłam na dwór zamykając dom na klucz. Na podjeździe stała czarna toyota hillux z uchylonymi oknami. Mężczyzna w wieku mojego taty pomachał ręką, żebym wsiadała z przodu, więc tak też zrobiłam.
 - Hejka Sammy. - przywitał mnie uśmiechem.
 - Cześć Paul. - przybiłam mu piątkę.
 - Co tam jak tam? Opowiadaj! Cała stajnia już bardzo za tobą tęskni. - zagadał, kiedy wyjechaliśmy na ulicę.
 - Aaa... W sumie to wszystko jest... - i tu się zawachałam. Nie byłam pewna czy mogłam mu powiedzieć o sytuacji z Chrisem i Joshem. Nie lubiłam kłamać, a szczególnie jemu. - ...całkiem dobrze. Jakoś leci. - dokończyłam swoją wypowiedź dość wymijająco. - A u ciebie?
 - Idealnie... A właśnie! Miałem ci coś powiedzieć, ale zapomniałem. - zaśmiał się. - Ale ja już stary jestem, że nie pamiętam co ci miałem przekazać... No, ale pewnie zauważysz zmiany w stajni.
 - Jakie zmiany? - tu mnie zaciekawił. Nie było mnie tam ciągiem około miesiąca...
 - Zobaczysz. Co ja ci będę opowiadał... - resztę drogi do stajni (czyli jakieś dziesięć minut) rozmawialiśmy o koniach ze stajni, o tym, że jest paru nowych jeźdźców oraz, że jakaś dziewczyna kupiła Aferkę.
  Wysiadłam z samochodu dziękując Paulowi, że był tak miły, żeby po mnie przyjechać i zawieźć mnie z powrotem do stajni. Było jeszcze wcześnie, więc prawie cały dzień miałam dla koni. Szybko przebrałam się w szatni, zabrałam ze swojej szafki słodycze dla koni, którymi wypełniłam całą saszetkę. Przeszłam przez stajnię witając konie, które jeszcze stały w boksach. Boks Larriski był pusty. Później przejdę się do niej na padok. Przeszłam się na odkryty czworobok tuż za stajnią. Dwie dziewczyny, których wcześniej tutaj nie widziałam, miały właśnie trening ujeżdżeniowy z panem Dominiciem. Farbowana brunetka jechała na Flumi a ruda na Aferce. Poznam je jak zejdą z koni. Wróciłam do stajni po uwiąz i z powrotem ruszyłam w stronę czworoboku tym razem jednak nie zatrzymując się przy nim. Pomachałam tylko panu Dominicowi. Larriska spokojnie pasła się na padoku, ale kiedy tylko mnie spostrzegła nastawiła uszy i pogalopowała do mnie. Klacz od razu zażądała cukierków delikatnie obijając pyskiem saszetkę. Dałam jej dwa, zaczepiłam uwiąz o kantar i wyprowadziłam za furtkę. Kiedy przechodziłyśmy obok czworoboku dziewczyny już rozstępowywały klacze, na których jeździły. Zaprowadziłam swoją cztero kopytną przyjaciółkę do stajni, wyczyściłam ją i osiodłałam. Musiałam wrócić do szatni  po ochraniacze... Kiedy wróciłam ze sprzętem nowe dziewczyny właśnie wchodziły do stajni. Dałam jeszcze jednego cukierka Lar i postanowiłam się do nich odezwać.
 - Hej, wy jesteście nowe, prawda? - uśmiechnęłam się podchodząc do nich. - Jestem Sam. - podałam jednej i drugiej rękę, wcześniej otrzepując ją o bryczesy. Odwzajemniły uśmiech.
 - Janet, no tak... A ty? Nie widziałyśmy cię wcześniej w stajni. - przedstawiła się ruda dziewczyna. Z bliska było widać, że ma duże, niebieskie oczy, mały nos i niewiele piegów jak na rudą osobę.
 - Ja jestem Alaina, ale znajomi mówią do mnie Ally. - dodała zachrypniętym głosem brunetka z brązowymi oczami.
 - Oh... No trochę czasu mnie w sumie tutaj nie było. Miałam wypadek i nie mogłam sobie pozwolić przez jakiś czas na konie. - odpowiedziałam na pytanie Janet.
 - A długo już jeździsz? - zapytała Alaina. Odparłam, że odkąd pamiętam konie były gdzieś blisko mnie, ale trenować zaczęłam jakieś dziesięć lat temu.
 - Ale wy też nie wyglądacie na początkujące...
 - Obie jeździmy od ośmiu lat i jakiś miesiąc temu zamknęli naszą stajnię z powodu problemów finansowych... - bardzo szybko dostałam odpowiedź na swoje pytanie od rudej dziewczyny.
 - Przykro mi...
 - Ja już wcześniej rozglądałam się za zmianą stajni, ale ciężko było mi znaleźć tak tanią jak tamta. - dodała Ally.
 - A ja znalazłam akurat tutaj swojego konia. - Janet uśmiechnęła się głaszcząc Aferkę po szyi.
 - To ty ją kupiłaś... Paul... To znaczy, pan Braxton wspominał mi, że ktoś odkupił Aferkę.
 - To ty pewnie jesteś właścicielką tej ślicznej skarogniadej klaczy za tobą? - zapytała brunetka.
 - Właścicielką? - spojrzałam na tabliczkę przy boksie Larriski. Rzeczywiście, tam pisało, że właścicielem jest Samantha Evans - czyli ja. - Nic o tym nie wiedziałam... Tak to ja. - zaśmiałam się. - Długo jeszcze będziecie siedzieć w stajni czy już wracacie do domu?
 - Pewnie jeszcze trochę zostaniemy... - odparły jednocześnie.
 - No to fajnie. Mój trening dopiero będzie się zaczynał... Może popatrzycie? - zaproponowałam.
 - Skoki czy ujeżdżenie? - zaciekawiła się Alaina.
 - Skoki. Nie przepadam za siodłem ujeżdżeniowym... Moim zdaniem jest niewygodne.
 - Spoko. To ogarniemy Aferkę i Fumi i przyjdziemy.
Całkiem miłe są te nowe. Chyba się zakumplujemy. Założyłam ochraniacze Larrisce i wyszłyśmy na ułożony już parkur.
  Zdążyłam rozgrzać wierzchowca, kiedy przy barierkach parkuru pojawiły się Ally i Janet. Nie miałam problemu z półsiadem w galopie, więc najpierw przejechałam kawaletki i od razu prosto na pierwszą niewysoką kopertę. Klacz z chęcią brała kolejne przeszkody po podwyższeniach. Ani razu nie zrezygnowała ze skoku, ani też nie wystrzeliła dziko przed siebie. Pan Dominic zwracał mi uwagę co jakiś czas na lecącą do góry piętę, ale poza tym nie miał innych uwag, a to było dziwne, bo wcześniej zawsze znalazł coś na co zwracał uwagę jako trener. Może mu się już nie chciało, albo ja i Lar miałyśmy dzisiaj dobry dzień. Po treningu zjechałam z parkuru (zaraz za mną mieli wjeżdżać jeźdźcy przygotowujący się do zawodów) i przy ogrodzeniu zeskoczyłam z siodła.
 - No ładnie... Gratuluję. - powiedziała z uznaniem Ally.
 - Zastanawiam się teraz czy to koń był tak dobrze ujeżdżony czy ty tak dobrze nad nią panowałaś... Zgranie perfekcyjne. - dodała Janet.
 - O dziękuję, ale to dzisiaj to chyba zasługa nas obu. - spojrzałam na swojego wierzchowca z miłością głaszcząc ją po szyi. Klacz zwiesiła łeb i potarła nim o mnie prawie mnie przewracając. Stałyśmy chwilę z dziewczynami gadając z Dominiciem i czekając na następną grupę jeźdźców, dopóki się nie zjawili. Co ciekawsze, Lar nie była kompletnie zainteresowana tamtymi końmi. Larriska była koniem, któremu ufałam najbardziej na świecie i chcąc pokazać to Alainie i Janet zdjęłam klaczy ogłowie prowadząc ją do stajni. Te znowu były pod wrażeniem spokoju i przywiązania konia do właściciela. Gadałam z nimi nawet już rozsiodłując skarogniadą przyjaciółkę. Dałam jej jeszcze dwa cukierki wprowadzając ją do boksu. Dopiero po odłożeniu sprzętów, przyniosłam jeszcze derkę siatkową i wyprowadziłam klacz bez uwiązu i kantaru na łąkę. Wracając do stajni Janet spojrzała na wyświetlacz telefonu.
 - Mama pewnie niedługo po mnie przyjedzie... Jak byłoby wolne miejsce to może zabrałabyś się z nami? Moglibyśmy cię podrzucić, bo z tego co mówiłaś to mamy po drodze cię odwieźć. - cały dzień będę się wozić czyimiś autami.
 - Dzięki za propozycję. - odwzajemniłam uśmiech. Janet była bardzo w porządku i moim zdaniem była ciekawszą osobą niż Ally.
  Zdążyłyśmy się już przebrać, kiedy mama rudej dziewczyny zadzwoniła do niej, że ma wolne miejsce i żeby już się zbierała, bo niedługo będzie.
 - Ktoś chce soku pomarańczowego? - zapytałam dziewczyn, które dzisiaj poznałam. Zgłosiły się obie, więc butelka wróciła do mnie w połowie pełna, ale nie narzekałam na to, ponieważ dzień z nimi nie był nudny. A nawet mogłabym powiedzieć, że byłam im wdzięczna za rozmowy i podwózkę.
 - Twoja mama już jest. - wyjrzała za okno z szatni Alaina. Chrzęst żwiru na podjeździe upewnił nas w jej słowach. - Ja nie jadę z wami, bo tata miał uregulować jakieś płatności i no...
 - No dobra. To do zobaczenia. - pomachałyśmy Ally wsiadając już do auta.
 - Hej mamuś, to jest Sam i też jeździ w tej stajni. - rzuciła na wejściu Janet. Jej mama, mimo, że starsza od moich rodziców nadal miała bardzo ładny naturalny rudy kolor włosów.
 - Dzień dobry... - nieśmiało dodałam do wypowiedzi znajomej.
 - Witaj! Spokojnie, przecież nie gryzę. - zaśmiała się delikatnie zachrypniętym głosem. Zapytała gdzie mieszkam to mnie podwiozą, skoro i tak nie mają nic lepszego do roboty... Podałam swój adres i przez całą drogę jej mama ostro nawijała. Jest straszną gadułą i ciężko ją przegadać... Pod domem wysiadłam i podziękowałam za podwiezienie mnie pod sam dom, a gdy odjeżdżały pomachałam nowo poznanej dziewczynie i jej mamie. Było już około siedemnastej, kiedy weszłam do domu, ale rodziców znowu nie było... Mogłam się tego spodziewać. W momencie, kiedy weszłam do pokoju i znowu uruchomiłam komórkę zalała mnie fala przygnębienia. Znowu nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, ale przecież nie prześpię całego dnia, bo ile można... 
  Chyba należałoby w końcu stawić czoło mojej paczce i dwóm brunetom. Z mocno bijącym sercem odpisywałam na kolejne smsy od Lilith, Heaven, Roya i Michaela. Tak bałam się ich reakcji na to co rzeczywiście się wydarzyło... Skończyło się na tym, że Lila zwołała całą grupę bez Josha i Chrisa, że widzimy się o 17.30 pod moim domem. Zdąrzyłam zjeść kanapkę i się przebrać przed umówioną godziną. Wyszłam wcześniej i czekałam na znajomych pod drzwiami mojego domu ze słuchawkami w uszach. Pierwszy zjawił się Mike. Nie zauważyłam go, bo wpatrywałam się w swoje buty, żeby się nie rozpłakać.
 - Heeeej... - kiedy mnie dotknął uniosłam głowę. Był całe dwanaście minut przed czasem. Wyjęłam słuchawki z uszu, wyłączyłam muzykę i chowając telefon do kieszeni przywitałam się z przyjacielem. Uśmiechnęłam się na siłę.
 - Co tam?
 - Nieważne teraz co u mnie. Jak żyjesz? Mamy kogoś obić? I dlaczego prosiłaś Lilith, żeby nie było Chrisa i Josha? - widać było po nim, że naprawdę się o mnie martwi. Nie chciałam, żeby ktokolwiek kogokolwiek obijał, nieważne jak bardzo skrzywdzili mnie dwaj bruneci. Moje oczy zaczęły piec, więc odparłam szybko, że chyba po prostu potrzebowałam trochę czasu bez nich...
 - Eeej. Widzę twoje oczy... Poważnie. Co się stało? Nie musisz mówić, możesz się po prostu wypłakać. - po tych słowach coś we mnie pękło. Tyle czasu trzymałam to w sobie. Czułam tą wielką gulę w gardle nie pozwalającą mi się wysłowić, więc po prostu stałam tam zalana łzami. Silne ramiona Michaela mnie objęły, dały mi wsparcie, którego dzisiaj tak bardzo potrzebowałam. Poczułam wibrację w kieszeni jego spodni. - Tak słucham? - odsunął się ode mnie, żeby odebrać. - Okej, to zróbmy tak, że całą grupą zobaczymy się jutro jednak, okej? No dobra. Do jutra. - odłożył telefon spowrotem do kieszeni, a ja miałam czas, żeby otrzeć łzy. - Reszta się nie pojawi dzisiaj... Coś im powypadało i przełożyłem spotkanie na jutro. Okej?
 - Jasne, jasne. - odparłam z chrypą spowodowaną załamaniem.
 - Chodźmy sami do parku to wszystko mi opowiesz. Nie pozwolę ci dzisiaj zostać z tym samej. - uśmiechnął się tak ciepło...
 - Dziękuję. - wyszeptałam. Nawet nie wiem czy to usłyszał czy tylko widział ruch moich warg, ale odparł, że od tego są przyjaciele - nie zostawiają się w potrzebie. Byłam mu strasznie wdzięczna za to, że jako jedyny się zjawił, żeby mnie posłuchać i pocieszyć. Nie byłabym w stanie wygadać się całej grupie...
  Ruszyliśmy w stronę parku nadzwyczaj cichymi dzisiaj uliczkami. Nawet w samym parku mimo ślicznej pogody było niewiele ludzi. Usiedliśmy na górce, z której było widać cały park i otaczające go szare bloki.
 - To jak? - zagadał Mike spoglądając na mnie i otaczając mnie ramieniem.
 - Sama nie wiem od czego zacząć... Christopher i Joshua okazali się być... - ścisnęło mnie w gardle na samą myśl o nich, Jak mu wyjaśnić co mi zrobili i jak się przez nich czułam? Tak szczerze to nie było określenia na to jak bardzo mnie zranili, bo nawet to słowo nie brzmiało tak jak powinno, a wręcz obraźliwie dla mojego stanu psychicznego. Zdrada? To było jedyne słowo jakie mogłabym użyć dla określenia tego co zrobili.Czułam się jak przepełniona wodą szklanka.
 - Ejejej. Nie płacz... Nienawidzę jak płaczesz. - pozwolił mi się w niego wtulić i schować twarz w jego bluzie, - Chyba komuś należy się porządny wpierdziel... - zanucił Mike. Spojrzałam na niego, żeby sprawdzić czy mówił poważnie. Rzadko kiedy spotykałam takie skupienie na własnych myślach u Michaela.
 - Chyba wolałabym, żebyś nikogo nie obijał. Jasne? - dźgnęłam go palcem w żebra.
 - Dobra , dobra... w razie czego to Ty nic nie wiesz. - uśmiechnął się puszczając do mnie oczko. Przewróciłam oczami. Byłam już tak zmęczona, że nie chciało mi się już nawet zwracać mu uwagi na jego zachowanie. Przyjaciel doskonale o tym wiedział. - Oh come on... Wypadałoby im chyba trochę poukładać w głowach.
 - Moim zdaniem to niczego nie zmieni, a Tobie też może się wtedy oberwać... - zanegowałam jego plan.
 - Może trochę... Chodźmy do mnie, obejrzymy coś, zamówimy pizzę albo sushi albo kebaba albo co tam sobie zechcesz. - zaproponował. - A tamtymi palantami zajmę się później. - uśmiechnął się ciepło.
 - No nie wiem... Wiesz doskonale w jakim jestem stanie i nie jestem do końca przekonana czy to aby na pewno dobry pomysł.
 - I właśnie dlatego, że wiem jak się czujesz to idziesz ze mną. Samej Cię przecież nie zostawię. - zapewnił. Westchnęłam.
  Takim oto sposobem znalazłam się w pokoju przyjaciela z kebabem w dłoni czekając na dostawę chińczyka oglądając jakiś denny horror. Siedzieliśmy z kumplem na jego łóżku. Film był tak nudny, że zasnęłam przytulona do Michaela jeszcze zanim dotarł chińczyk.


Od autorki: Witam! Długo mnie tu nie było, przepraszam. Mam nadzieję, że ktoś czekał na pojawienie się następnego rozdziału ;) Niestety, ale mam nawał szkoły, pracy i treningów i strasznie niewiele czasu zostaje mi dla samej siebie, a co dopiero dla bloga... :/ Trzymajcie się i do następnego rozdziału ;*

niedziela, 2 sierpnia 2015

Rozdział 11.

*WAKACJE*

  Minęło już trochę czasu od obiadu z rodzicami Josha, którzy aktualnie nie są już małżeństwem. Mój chłopak mieszka ze swoją matką nie zmieniając miejsca zamieszkania, a pan Nielsen wyprowadził się za miasto, ale nadal utrzymywał kontakt z Joshuą i swoją byłą żoną. Nadal przyjaźniłam się z Chrisem, Lil, Heaven, Royem i Michaelem. Często, szczególnie pod koniec roku szkolnego, spotykaliśmy się taką paczką po lekcjach czy w weekendy. Wydaje mi się, że coś mogło zacząć iskrzyć między Lilith i Christopherem, ale oboje zaprzeczali za każdym razem, kiedy poruszałam ich temat. No i chyba najważniejsze... Chris i Josh zaczęli się kumplować. Kiedy słyszałam jak ze sobą rozmawiają, miałam wrażenie, że znają się dłużej niż te parę miesięcy...
 - Kochanie, podaj nam piłkę! - z zamyślenia wyrwała mnie prośba mojego chłopaka o podanie mu piłki. Właśnie siedzieliśmy na boisku pełną paczką i ja z Heaven zrobiłyśmy sobie przerwę od gry. Odrzuciłam piłkę w stronę rozbieganej grupki.
 - Masz zamiar dzisiaj u niego nocować? - zapytała poważnie siedząca obok mnie przyjaciółka.
 - No tak. Przecież to nie pierwszy raz, kiedy będę u niego spała. - zaśmiałam się. - Coś cię martwi? - od razu spoważniałam domyślając się co ma na myśli.
 - No wiesz... Hmmm... Bardzo go kochasz prawda?
 - Oczywiście, że tak! I chyba wiem o co ci chodzi... Chciałabym, żeby to on był tym pierwszym i ostatnim. - uśmiechnęłam się do niej. Wiedziałam, że chce dla mnie jak najlepiej i w ogóle... Ale byłam pewna Josha tak jak byłam pewna Heaven i Lilith. Tak samo wytłumaczyłam to przyjaciółce.
 - O czym tak dyskutujecie? - przyleciał Roy i Michael zaczepiając nas.
 - A tak sobie rozmawiamy... A co? - odparłam na zaczepkę.
 - A nico. Może byście wróciły do gry... - Roy odwrócił się wskazując na grupkę siedzących na środku boiska nastolatków. - ... albo po prostu dołączyły do nas? - dodał odwracając się z powrotem do mnie i siedzącej obok mnie blondynki. Spojrzałam na nią i razem przytaknęłyśmy.
 - Kochanie, śpisz dzisiaj u mnie? - zapytał Joshua, kiedy usiadłam mu między nogami tyłem do niego.
 - No raczej. Lil, Chris... Jakieś plany na dziś wieczór?
 - Nieee... - odparła Lilith patrząc na siedzącego obok bruneta. Nie była dzisiaj zbyt rozmowna... W ogóle nie była rozmowna, kiedy gdzieś blisko był Christopher.
 - Roy, Mike a wy?
 - Może byśmy wyszli na miasto i trochę poszaleli...? Lil, Heaven idziecie z nami może? - zaproponowali chórkiem.
 - Ja na pewno! - wyrwała się Hea.
 - No nie wiem... Może innym razem...?
 - Lilith, co z tobą? Ostatnio taka przymulona jesteś... - zaczęłam martwić się o przyjaciółkę.
 - Wszystko okej. - uśmiechnęła się. - Powiem wam później.
 - No dobrze. Jak chcesz.
 - Sammy... Może będziemy się już zbierać? Musimy jeszcze na chwilkę do ciebie wpaść. - odezwał się mój kochany.
 - Okej miśku. To my się z państwem żegnamy. - każdy dostał po całusie w policzek na do widzenia. Odeszliśmy od grupki trzymając się za ręce. Ostatnio nie za dużo czasu spędzałam w domu... Rodzice musieli się z tym pogodzić. Sami w przyszłym tygodniu mają jechać na wakacje. Wpadłam do domu zabierając parę ubrań i kosmetyki i wyszłam zostawiając na lodówce karteczkę, że nocuję u Josha. Byli bardzo wyluzowani jeżeli chodzi o moje przebywanie poza domem.
  Przeszliśmy się szybkim spacerem do domu mojego kochanego bruneta. Jego mama znowu była w delegacji, więc cały dom przez tydzień był nasz. Zjedliśmy po kanapce na kolację, po czym ja poszłam się wykąpać i przebrać się w piżamę, a Josh miał ogarnąć coś przy komputerze. Później zamieniliśmy się miejscami, więc ja usiadłam na jakieś 15 minut do komputera słuchając muzyki. Kiedy Joshua wyszedł z łazienki, wyłączyliśmy komputer, włączyliśmy telewizor i położyliśmy się na łóżku. Trochę poskakaliśmy po kanałach śmiejąc się z niektórych ludzi, po czym wyłączyliśmy tv, a włączyliśmy lampkę przy łóżku. Zaczęliśmy się całować i tak jakoś to samo dalej poszło... Wiedziałam tylko wcześniej, że Josh miał więcej doświadczenia w 'tych sprawach' niż ja. Był tym 'pierwszym'. Nie było to najprzyjemniejsze, ale nie bolało, a Josh starał się nie narzucać zbyt szybkiego tempa wiedząc, że jest moim pierwszym. No i chyba najważniejsze: zabezpieczyliśmy się. Bezpieczeństwo na pierwszym miejscu! Kiedy było już po wszystkim po prostu położyliśmy się spać, jak gdyby nigdy nic.
  Rano też wstaliśmy normalnie.
 - Kochanie... Nic cię nie boli? - zapytał brunet zaraz po obudzeniu mnie całując mnie w ucho.
 - Nie miśku, wszystko w porządku. Kocham cię.
 - Ja ciebie też. - odpowiedział przytulając mnie.
 - Chodźmy zjeść śniadanie... - musiałam rozwalić tą romantyczną i przeuroczą scenę jak z filmu.
 - To ubierz się chociaż, a ja już pójdę coś ogarnąć. Na co masz ochotę? - zapytał przełażąc nade mną. Nie przeszkadzał mi fakt, że leżałam obok niego zupełnie naga.
 - Jajecznica mi się marzy. - uśmiechnęłam się do niego, kiedy wychodził z pokoju. Ubrałam się jeszcze na śniadanie w piżamę, żeby szybko zejść do kuchni i mu pomóc, ale kiedy dotarłam na miejsce, on już rozłożył talerze, widelce i kubki oraz zdąrzył włączyć czajnik elektryczny z wodą. Usiadłam przy stole z markotną miną.
 - Co się stało? - zmartwił się Josh zdejmując patelnię z jajecznicą z kuchenki.
 - Chciałam ci pomóc, a ty już wszystko zrobiłeś...
 - Ooo... To w takim wypadku możesz looknąć w komputer skoki na bungee i zamówić nam dwa skoki. To taką niespodziankę chciałem ci zrobić.
 - Kochany! Już lecę. Mam pisać z twojego maila do nich? - dałam mu buziaka w policzek podczas gdy brunet kończył przygotowywać śniadanie.
 - Jasne. Nie mam przed tobą nic do ukrycia. - uśmiechnął się.
Wbiegłam do pokoju chłopaka, usadowiłam się wygodnie przed komputerem, uruchomiłam go i bardzo szybko znalazłam to czego szukałam. Na kartce zapisałam adres i numer telefonu. Otworzyłam pocztę internetową mojego chłopaka i moim oczom ukazał się bardzo dziwny nowy mail... Od Christophera. Pisali ze sobą? Otworzyłam go i łzy bardzo szybko zaczęły cisnąć mi się w oczy. Jego treść była następująca:

  Dzięki za wykonanie roboty o której wcześniej mówiłem i pisałem. Kasę dostaniesz jak spotkamy się jutro. Możesz już zostawić w spokoju Samanthę. I jeszcze raz wielkie dzięki za sprawdzenie jej.

Pozdrawiam
Christopher Jones

  I w tym momencie wszedł Joshua. Odwróciłam się do niego szybko. Nie próbowałam ukryć łez ani tego co przeczytałam.
 - Nie mam nic do ukrycia? - głos już mi się łamał.
 - Sam, to naprawdę nie jest tak jak myślisz. Ja zakochałem się w tobie!
 - I ty chcesz jeszcze, żebym ci uwierzyła?! Tobie i Chrisowi... Ufałam ci!
 - Sammy błagam cię, to naprawdę nie tak. Daj mi to wytłumaczyć...
 - Nie teraz, nie dziś. Wyjdź. Ubiorę się i wrócę do domu. Sama.
 - Dobrze... - zgasiłam go. Oddałam mu się, a on tak naprawdę cały czas grał sobie moimi uczuciami razem z Christopherem. Wywaliłam to na razie z głowy, ubrałam się, spakowałam i wyszłam zostawiając Josha samego.
 Wróciłam do domu sama, tak jak mówiłam. Ominęłam szybko rodziców, którzy śmiali się głośno przy śniadaniu nawet mnie nie zauważając. Stwierdziłam, że wyjdę z pokoju dopiero, kiedy oni pójdą do pracy. Wyłączyłam telefon, rzuciłam się na łóżko i zasnęłam.



Od autorki: No to się porobiło :o Spodziewaliście się tego? ;) Mam nadzieję, że was zaskoczyłam :3 Czytajcie, polecajcie, komentujcie :* Kocham was i widzimy się w następnym rozdziale ;) <3

niedziela, 21 czerwca 2015

Rozdział 10.

 - Kochanie... Możesz mi już wyjaśnić o co chodzi? - zapytałam próbując sprawić, żeby spojrzał na mnie. Zbierał myśli patrząc w chodnik. Nie próbowałam mu przeszkadzać, mimo, że bardzo chciałam dowiedzieć się dlaczego palił (a robił to tylko, kiedy bardzo się wkurzał). Przeszliśmy w ciszy całą ulicę, na której było coraz mniej ludzi. - Przyłapałem mojego ojca z kochanką... Już wcześniej podejrzewałem zdradę, ale on wszystkiego się wypierał. Nie powiedziałem o tym mamie. Ojciec powiedział, że sam jej to powie jak będzie gotowy. - nie wierzył mu. Kiedy tylko zaczął o tym mówić, w jego oku pojawiła się iskierka złości. - O to chodzi. Miałem nawet problem, żeby oderwać się od Marcusa. - teraz patrzył mi prosto w oczy. Zrobiło mi się przykro z tego powodu, a jednocześnie byłam z niego dumna, że powstrzymał się przed zmasakrowaniem kolesia z imprezy.
 - Nie wiem nawet co powiedzieć... Poczekaj może aż twoja mama wróci z Francji i zobacz czy jej to powie. - przytuliłam się do niego. - I cieszy mnie to, że nie rozjechałeś Marcusa. - westchnął, ale nic więcej nie powiedział.
 - Ale jeżeli jeszcze raz będzie się do ciebie dobierał, to przysięgam, zabiję go.
 - A nie będziesz już palił...?
 - Nie będę... - niechętnie się na to zgodził. Ruszyliśmy dalej przed siebie. Skręcając w jedną z bocznych uliczek, tak, żeby zrobić duże okrążenie do domu, natknęliśmy się na byłą dziewczynę Josha. Plastikowa blondyneczka, sztucznie miła z masą makijażu na twarzy, miała na sobie top odsłaniający brzuch i bardzo krótkie spodenki odsłaniające pośladki. Przy takim wyglądzie nie mogło zabraknąć również bąrdzo wysokich szpilek. Zdziwiłam się, że spotkaliśmy ją tutaj. Mieszkała blisko Christophera. Kiedy ją zobaczyłam, pierwszą rzeczą, o której pomyślałam była stajnia... No tak! Parę razy ją tam widziałam. Miała dużo młodszą siostrę, która u nas jeździła - kompletna jej odwrotność: spokojna, szczerze miła, drobna brunetka. Minęliśmy ją wymieniając tylko szybkie "hej".
 - Jak ty mogłeś z nią być? - zaśmiałam się z mojego chłopaka starając się rozluźnić trochę naszą rozmowę.
 - Szczerze, nie mam zielonego pojęcia. Gdzie ja miałem oczy? - sam też się zaśmiał. Dałam mu delikatnego buziaka w siniaka na twarzy, który z chwili na chwilę robił się coraz bardziej fioletowo-zielony. Nie wyglądało to zbyt dobrze.
 - Kocham cię za to, że jesteś, wiesz? - odparł Josh na mojego całusa.
 - Wiem, ja ciebie też... - przytuliłam się do niego. Tylko tyle byłam w stanie mu powiedzieć. Nigdy nie miałam jakichkolwiek wątpliwości w stosunku do niego.
  Gdyby policja nas teraz zatrzymała, mogliby zabrać nas na komisariat, ponieważ było już dobrze po pierwszej.
 - Sammy, chciałbym cię zaprosić pojutrze do mnie na obiad z moimi rodzicami... Mama wraca jutro po południu z Francji, więc mam nadzieję, że wyjaśnią sobie z tatą pewne sprawy.
 - No dobrze. Dziękuję za zaproszenie miśku. Już chyba mogłabym wrócić do domu... - dodałam po chwili ostatnie zdanie odczytując smsa od mamy, że powinnam już wrócić.
 - Okej kochanie. Odprowadzę cię do domu i sam też wrócę do siebie. - zgodził się.
  Zrobił tak jak powiedział, a przynajmniej do połowy. Odprowadził mnie pod mój dom żegnając się ze mną namiętnym, ale delikatnym pocałunkiem. Przed jego odejściem poprosiłam jeszcze Josha, aby napisał od razu jak wróci do domu, żebym się o niego nie martwiła. Zgodził się jak zawsze i skierował prosto do swojego domu. Chwilkę jeszcze stałam przed domem przyglądając się oddalającej się sylwetce mojego chłopaka. Najciszej jak umiałam, wślizgnęłam się do domu, a później przez kuchnię do swojego pokoju. Rodzice pewnie jeszcze nie spali, skoro mama jakieś piętnaście minut temu wysła mi smsa... Szybko skończyłam rozmyślania, poszłam się wykąpać i przebrać w piżamę. Kiedy wróciłam do łóżka, na wyświetlaczu pokazała się wiadomość od Josha, że już jest w domu i życzy mi kolorowych snów. Odpisałam mu krótkie "Dobranoc <3" i podłączyłam telefon do ładowarki za łóżkiem. Uchyliłam jeszcze okno w pokoju i położyłam się spać. Na razie wszystko zapowiadało się bardzo dobrze: poznam bliżej rodziców Josha, a moi rodzice najprawdopodbniej wybili sobie z głów pomysł separacji. Tylko nie rozumiałam samej siebie w tym wszystkim: miałam idealnego chłopaka, mój ideał, który uratował mnie, kiedy zemdlałam, a później, kiedy napadł mnie Marcus na imprezie, a ja wciąż myślałam o Christopherze: czy nadal coś do mnie czuje? czy gdybym nie spotkała ostatnio Josha to byłabym z Chrisem? czy nadal zależy mu przynajmniej na naszej przyjaźni...?
  Bezsensowne pytania krążyły po mojej głowie, odbijając się od ścian mojej podświadomości powodując bezsenność i ból głowy. Na ból głowy wzięłam leki przeciwbólowe, ale na bezzseność nie mogłam nic poradzić. Około trzeciej w nocy poszłam do kuchni i zrobiłam sobie herbatę z melissą. Miałam nadzieję, że po niej się uspokoję i będę mogła zasnąć. Zazwyczaj pomagała... I tym razem na szczęście się nie myliłam - chwilę po wypiciu sporego kubka z herbatą poczułam się spokojniejsza i bardzo śpiąca, więc wróciłam na wpół przytomna do łóżka.


Od autorki: Wiem, że rozdział dość krótki, ale mam nadzieję, że się wam podobał i był ciekawy :3  Spodziewaliście się, że Josh to właśnie powie Samancie? ;) Czytajcie, polecajcie, komentujcie, a ja odwdzięczę się nowymi rozdziałami :] Do zobaczyska misie kolorowe <3

niedziela, 14 czerwca 2015

Rozdział 9.

  Jest sobota, więc luzik, a rodzice wrócili na noc. Jest godzina ósma dwadzieścia cztery w weekend, a ja nie śpię... Nawet nie idę do stajni. Josh pewnie jeszcze spał, albo już biega. Zeszłam do kuchni zrobić sobie śniadanie i myśląc o chłopaku prawie przewróciłam się o Kapiego. Odbiegł ode mnie kawałek.
 - Kapi... Chodź kochane. - york szybko zawrócił merdając ogonem. Kucnęłam, żeby go pogłaskać. Sypnęłam mu karmy i nalałam wody do misek. Po śniadaniu wyjdę z nim na spacer... Wróciłam do pokoju tylko po telefon i słuchawki, które później postawiłam na stole. Zrobiłam sobie płatki i puściłam muzykę na słuchawkach. Napisałam do Josha z pytaniem czy wstał. Odpowiedź dostałam bardzo szybko, że już nie śpi i wyszedł biegać, więc na razie nie będzie mi odpisywał. Później sms do obrażonego Christophera czy miałby czas dzisiaj na spacer i pogadać. Było wcześnie, więc spodziewałam się, że odpowiedź dostanę później. Wypadałoby wyciągnąć też Lilith i Heaven... Im też wysłałam wiadomości. Zjadłam płatki, ubrałam się i wychodząc zawowałam yorka na spacerek. Było słonecznie i w miarę ciepło, ale bez kurtki i tak bym nie wyszła. Przeszłam się też tą ulicą, na której zemdlałam... Dziwne uczucie, kiedy przypomniałam sobie jak to się stało. Ale to już przeszłość. Mam tylką nadzieję, że niektórych osób nie będę musiała przesuwać do przeszłości. Po powrocie do domu zauważyłam, że dostałam odpowiedź od Chrisa. Serce zabiło mi szybciej, mimo wszystko miałam nadzieję, że się zgodził. No i tym razem miałam rację. Zaproponował godzinę 12 pod moim domem. Miałam jeszcze jakieś trzy godziny do spotkania z brunetem z mojej szkoły, więc usiadłam w kuchni i zrobiłam sobie duży kubek herbaty. Zostawiłam go, żeby trochę ostygł, a sama poszłam do pokoju, zaścieliłam łóżko i delikatnie się umalowałam. Wróciłam do kuchni i na lodówce zostawiłam ułożoną z magnesów wiadomość, że wyszłam na spacer z Chrisem, a później spotykam się z Lil, Heaven i Joshuą.
  Czas zleciał mi bardzo szybko i kiedy się obejrzałam była już 11.54, a ja właśnie skończyłam herbatę. Wzięłam kurtkę i wyszłam z domu. Rozejrzałam się po ulicy i spostrzegłam Christophera. Serce zabiło zdecydowanie mocniej na jego widok, wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w jego stronę. Teraz nie było już odwrotu. Czułam się trochę dziwnie witając się z nim jak gdyby nasza poprzednia rozmowa nie miała miejsca.
 - Nadal chcesz się ze mną przyjaźnić? - zapytałam go.
 - Oczywiście, że tak. Dopóki ty będziesz szczęśliwa, ja też będę... - widziałam, że niełatwo mu było zdobyć się na wypowiedzenie tego zdania.
 - Nie będziesz już najeżdżał na Josha...? - musiałam mieć pewność, że wszystko będzie okej.
 - Nie będę.
Weszliśmy na teren parku. Odechnęłam z ulgą mając nadzieję, że teraz między mną a Chrisem nie będzie niczego więcej... a przynajmniej nie z mojej strony.Pierwszy raz od prawie tygodnia się do niego przytuliłam.
 - Może chciałbyś jeszcze dzisiaj przejść się ze mną, Joshuą, Lilith i Heaven na spacer? - zapytałam nieśmiało. Byłby to swojego rodzaju sprawdzian dla Christophera.
 - Hmmm... No w sumie nie miałem na dzisiaj planów, więc dlaczego by nie. - uśmiechnął się patrząc mi w oczy. - Może zagadałbym do Lil...
 - Ty nie zapominaj, że ją znam dłużej i zabiłabym, jeżeli KTOKOLWIEK by ją zranił. - przerwałam stanowczo jego monolog.
 - Okej, okej... Spoko. Trafiło do mojej świadomości. - dostałam od niego kuksańca w bok, oddałam mu ze zdwojoną siłą, ale taka była prawda. Z dziewczynami byłyśmy dla siebie jak siostry, a nawet więcej. Jak to się mówi: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
 O 15.00 widzimy się z Joshem, Lil i Heą, czyli dosłownie za 10 minut, więc przeszliśmy się jeszcze pod mój dom żartując, bo tam mieliśmy się wszyscy spotkać. Mój chłopak oczywiście już czekał przed furtką i dopalał papierosa. Kiedy tylko go zauważyłam, rzuciłam się dzikim sprintem do niego. Przywitałam się z brunetem rzucając mu się na szyję, odpowiedział objęciem mnie w pasie.
 - Tęskniłam... Lecę tylko odłożyć kurtkę i zaraz wracam. - trochę bałam się zostawić ich samych, ale musiałam. Było mi zdecydowanie za ciepło w kurtce, mimo, że nawet Josh przyjechał do mnie w swojej czarnej skórzanej kurtce. Rodzice w kuchni robili coś na laptopach, więc nawet mnie nie zauważyli. Kiedy wróciłam na dwór, Lilith i Heaven już były. Przytuliłam obie dziewczyny mocno i ruszyliśmy do parku, w którym już dzisiaj byłam razem z Christopherem. Oczywiście Josh musiał mieć mnie cały czas przy sobie, a Lil i Hea zajęły się Chrisem.
 - Dlaczego dzisiaj zapaliłeś? - zapytałam go cichutko. Spojrzał mi prosto w oczy, otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale milczał. Zaniepokoiło mnie to. - Heeej... Kochanie, wszystko w porządku?
 - Porozmawiamy trochę później na osobności, okej? A teraz póki jesteśmy ze znajomymi to bawmy się dobrze. - na jego twarzy zagościł smutny, ale ciepły uśmiech. Dał mi buziaka w czoło. Dostałam smsa od mamy, o której będę w domu. Odpisałam na szybko, że najpewniej po 22.00. W parku spotkaliśmy paru wspólnych znajomych, którzy szli na imprezę niedaleko parku i zapytali czy mamy ochotę przyjść. Dominic i Victoria byli organizatorami, a sama impreza odbywała się u Dominica, którego znaliśmy wszyscy. Ruszyliśmy z nimi z ciekawości.
  Nie spodziewałam się, że będzie tyle osób, a sam dom wyglądał jak pięciogwiazdkowy hotel. Były nawet dwa baseny. Wiedziałam, że rodzice Dominica rozbudowali dom po tym jak dostali awans, ale nigdy nie pomyślałabym, że aż tak. W tym domu spokojnie można było się zgubić... Całą imprezę trzymałam się jak najbliżej Chrisa i Josha. Heaven poszła zaszaleć w butelkę razem z Lilith, która ostatnio bardzo się ośmieliła. Chwilę później Chris również do nich dołączył. Czułam się trochę nieswojo pijąc alkohol i śmiejąc się ze wszystkimi wiedząc, że Josha coś męczy, chociaż w towarzystwie nie dawał tego po sobie poznać. Kiedy wracałam z łazienki, jakiś pijany koleś wpadł na mnie i przycisnął do ściany tak, że nie byłam w stanie uciec w żadną ze stron. Spanikowałam i pogoziłam blondynowi swoim chłopakiem. Ten się tylko uśmiechnął szyderczo i wpił się w moje usta. Był obrzydliwy, cuchnął potem i alkoholem. Spoliczkowałam go, więc na chwilę się odsunął, żeby pokiwać głową z niezadowoleniem.
 - Ostra z ciebie laska. - zacharczał.
 - A ty zainwestuj w tik taki. I antyperspirant. - teatralnie zatkałam nos. Grałam na zwłokę czekając, aż zjawi się ktoś kto go ode mnie zabierze. I chwilkę później pojawił się Christopher.
 - Sam! - szukał mnie.
 - Tutaj! - krzyknęłam w jego stronę, kiedy zauważyłam, że blondyn znowu ma zamiar mnie zaślinić (tego nie dało się inaczej ująć). Chris podszedł i odciągnął ode mnie obleśnego gościa.
 - Przystawiasz się do niej? - zapytał poważnie.
 - A co? Chłopak jej czy jak? - zadrwił sobie.
 - Tak się składa, że jej przyjaciel i ona ma już chłopaka.
 - Sama tego chciała. Prawda malutka? - drwił sobie ze mnie. Chris spojrzał na mnie rządając wyjaśnień. Pokiwałam przecząco głową. Mimo mojego wcześniejszego tekstu poważnie wystraszyłam się kolesia. Chwilę później zjawił się również Josh.
 - O co chodzi Marcus? - zapytał kiedy wyminęłam blondyna i Chrisa. Josh go znał?
 - O nic... Tylko twoja mała się do mnie kleiła. Nie mogłem jej odmówić. - jak on tak mógł?! Był tak pijany, że chwiał się nogach i dzisiejszej imprezy nie będzie pamiętał. Mój chłopak spojrzał mi w oczy i już wiedział jak było. Moje wystraszone i załzawione oczy powiedziały mu wszystko.
 - Wiesz, że to się dla ciebie źle skończy Marcus... - schował mnie za sobą i przysunął się do Chrisa. Nie chciałam, żeby któremukolwiek cokolwiek się stało. - Przypilnuj Sam. - wydał polecenie drugiemu brunetowi. Wszystko działo się bardzo szybko, ale jakby w zwolnionym tempie. Blondyn został na miejscu zwijając się z bólu po oberwaniu z pięści w brzuch i trzy razy w twarz. Josh dostał tylko raz blisko oka, ale on wiedział kiedy przestać. Po tej sytacji szybko zwinęliśmy się na zewnątrz. Odprowadziliśmy Chrisa na autobus i dziewczyny do domów, a sami poszliśmy jeszcze na spacer. Josh miał mi coś wyjaśnić.

Od autorki: Czekam na komentarzeee :) Jak myślicie, co Joshua powie Samancie? ;) Czytajcie, polecajcie, KOMENTUJCIE! Niedługo wakacje (yaaaaay!), więc mam nadzieję, że uda mi się częściej wstawiać rozdziały ;) Kocham was :* 

niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 8.

*Piątek*

 - Hej Samantha! Czekaj! - Christopher dogonił mnie na szkolnym korytarzu po pierwszej lekcji. - Co się stało, że nie było cię przez prawie cały tydzień  w szkole? - wydawał się zmartwiony, ale nie miałam ochoty wyżalać się znajomemu z rodzinnych i sercowych problemów.
 - Przecież napisałam ci, że bardzo źle się czułam, a później jeździłam na badania... - musiałam skłamać, ale nie chciałam go od siebie odsuwać.
 - W porządku. Szkoda, że cię nie było w poniedziałek, wtorek i środę. - zaśmiał się wspominając coś. - Miałabyś niezły ubaw z Caroline. Próbowała poderwać każdego chłopaka, który wtedy ćwiczył. Na niektórych zadziałało, ale zdecydowana większość miała ją gdzieś. - opowiadał o zdarzeniach, co mnie ominęło i jakie sprawdziany muszę napisać. - Może chcesz żebym pomógł ci w nadrobieniu zaległości...? Przyszedłbym do ciebie i wyjaśnił nowy dział z matematyki. - jego propozycja była urocza, ale byłam zmuszona odmówić.
 - Przepraszam cię Chris, ale nie dziś... Pożyczyłabym od ciebie zeszyty i spisała co się da, a ewentualnie korki dałbyś mi innego dnia. Jestem umówiona z kimś. - wyjaśniłam.
 - Pewnie z tym dupkiem, którego spotkaliśmy z jego bandą kolegów w zeszłym tygodniu? - był wyraźnie wkurzony, nic nie mogłam na to poradzić. - Jak on ma... Jonathan?
 - Joshua... - poprawiłam
 - Nie widziałaś go parę lat i teraz nagle go spotkałaś i już nie wiadomo co do niego czujesz... Pewnie nawet nie byłby w stanie o ciebie zadbać.
 - Czy ty coś sugerujesz mówiąc, że Josh nie umie dbać o kobiety? - teraz to ja się wkurzyłam.
 - Nie, ja po prostu... A z resztą, to nie mój interes. Nie mogę ci powiedzieć co do kogo masz czuć. - i tyle. Poszedł dalej jak gdyby ta rozmowa się w ogóle nie odbyła... jakby mnie nie znał.
Byłam szczerze zaskoczona takim obrotem sytuacji. Nie spodziewałam się, że Chris może się tak szybko zaangażować, ani, że ja tak szybko zmienię obiekt westchnień. Z Joshem umówiłam się, że po swoich lekcjach (a kończył niedużo wcześniej ode mnie), przyjdzie pod moją szkołę, a później razem pójdziemy do mojego domu. Jeszcze jedna lekcja... Pech chciał, że klasa Chrisa miała zastępstwo z naszą klasą. Wyszło na to, że była wolna godzina.
 - Chris... Możemy pogadać? - siedział w ławce za mną, ale tyłem do tablicy, więc widziałam tylko jego plecy. Odwrócił się.
 - Masz coś konkretnego na myśli? - trochę zirytował mnie tonem swojej wypowiedzi, ale nie dałam tego po sobie poznać.
 - Tak. Czy mógłbyś mi wyjaśnić co miałeś na myśli mówiąc, że nie możesz mi mówić co do kogo mam czuć...? - przeszliśmy na koniec sali i usiedliśmy na dywanie, jak większość rozmawiających znajomych.
 - Mógłbym, ale nie chcę. Może się pomyliłem i nie powinien był się odzywać na temat tego twojego Johnego. - wiedziałam, że specjalnie przekręcał imię mojej sympatii.
 - Aha. I tyle masz mi do powiedzenia w tej kwestii? Nie chcę się z tobą kłócić... A tym bardziej tracić z tobą kontaktu i tej przyjaźni. Mówię szczerze... - zwierzyłam się.
 - Hmmm... To może w końcu powiesz mi prawdę dlaczego nie było cię w szkole...?
 - Bo bardzo źle się czułam, miałam ostrą sprzeczkę z rodzicami i zemdlałam... I wyobraź sobie jeszcze, że gdyby nie Joshua to mogłoby mnie jeszcze przez przynajmniej dwa tygodnie nie być w szkole i kompletnie nie wiedziałbyś co się ze mną dzieje. I skąd wiesz, że wtedy nie powiedziałam ci prawdy?
 - Może kojarzysz Rosalię Rockers? To siostra mojej mamy i jest pielęgniarką w szpitalu, do którego zawiozła cię karetka. - byłam naprawdę zaskoczona... Zrobiło mi się głupio, chociaż wcale mu nie skłamałam mówiąc, że źle się czułam, po prostu ominęłam parę faktów z tamtego dnia i tyle.
  Później nie gadałam z brunetem chodzącym do przeciwnej klasy. Kiedy wyszłam ze szkoły przed budynkiem czekał na mnie przystojny chłopak ze szkoły sportowej. Uśmiechnął się kiedy wypatrzył mnie w tłumie innych ludzi wychodzących na dwór.
 - Hej Sam, i jak było dzisiaj w szkole? - przytulił mnie na powitanie i pocałował w czoło, kiedy wtuliłam się w dżinsową kurtkę, którą miał na sobie. - Wszystko w porządku? - zapytał ostrożnie. Chyba trochę za długo się do niego przytulałam...
 - Pamiętasz kto ze mną szedł jak spotkaliśmy cię w zeszłym tygodniu...? - zaczęłam.
 - No pamiętam, była Caroline i... Christopher? Dobrze pamiętam? - upewnił się.
 - Dobrze pamiętasz... Pokłóciłam się dzisiaj z Chrisem. - odsunęłam się i ruszyliśmy do przystanku autobusowego.
 - A o co poszło? Oczywiście, jeżeli chcesz o tym porozmawiać... - w osobie Josha czułam zrozumienie i wsparcie, a Christopher obraził się za to, że umówiłam się z kolegą z podstawówki... Bardzo dziecinne zachowanie.
 - Poszło o to, że się z tobą umówiłam i nie było mnie przez tydzień w szkole oraz, że nie powiedziałam mu, że zemdlałam... Ale głównie o to, że spędzam dzisiejszy dzień z tobą. - przyznałam. Złapał mnie za rękę, a ja nie chciałam jej zabierać.
 - Pewnie jest o ciebie zabójczo zazdrosny. - zaśmiał się. Zawtórowałam mu, mimo, że wcale nie było mi do śmiechu z tą sytuacją. Na przystanku prawą ręką objął mnie w pasie, nie protestowałam, nawet kiedy zauważyłam siedzącego obok Chrisa. Patrzył na nas mordując wzrokiem Josha. Wtuliłam się w niego ponownie tak jak pod szkołą, nie mogłam patrzeć na przyjaciela... Jechaliśmy przecież jednym autobusem, który dzisiaj był wyjątkowo pusty. Chyba będę musiała poważnie pogadać z Chrisem o naszych relacjach... Kiedy tylko drzwi autobusu otworzyły się na przystanku, na którym wysiadał brunet chodzący ze mną do szkoły, ten prawie z niego wyskoczył.
  Weszliśmy do mojego domu, ale nikogo nie zastaliśmy. Zrobiłam nam po kawie i poszliśmy do mojego pokoju. Z szafki wyciągnęłam jeszcze ciastka i tak jak ostatnio, kiedy u mnie był, usiedliśmy na podłodze.
 - Myślisz, że długo będzie na mnie obrażony?
 - Na ciebie nie da się być długo wkurzonym. - zapewnił mnie podnosząc mój podbródek i składając delikatny pocałunek na moich ustach. - Moja księżniczka nie może być smutna. Nie pozwolę na to. Zrobię co tylko zechcesz "me lady"... - klęknął przede mną i ukłonił się. Nie mogłam się nie uśmiechnąć.
 - Wstań, nie wygłupiaj się. - zaśmiałam się. - Ale możesz mnie przytulić... - zachęciłam do działania. Przeniosłam się na łóżko, a chwilę później dołączył do mnie Josh obejmując mnie ręką.
 - Boli cię jeszcze bardzo ta kostka? - zagadał.
 - Tylko trochę, ale dziękuję za troskę.- dałam mu buziaka w policzek.
 - Obejrzymy coś? - przytaknęłam. Joshua zsunął się z łóżka i podszedł do półki z filmami i wyjął parę propozycji. Czuł się bardzo swobodnie w moim pokoju i w moim towarzystwie, tak jak ja w jego. Wybór padł na "Ostatnią piosenkę". Dawno tego nie oglądałam. Włączył DVD, uruchomił film i wrócił do mnie obejmując mnie ramieniem i pozwalając mi w niego wtulić. Chyba jutro powiem Christopherowi, że ja i Joshua jesteśmy oficjalnie razem. Mam nadzieję, że nie będzie robił o to dymu, tylko przyjmie to jak przyjaciel i będzie się cieszył razem ze mną z mojego szczęścia.
 - Kochanie, ja po filmie będę musiał lecieć do domu. Widzimy się jutro? Może poszlibyśmy razem na jakąś imprezę...
 - Jutro napewno będę chciała zobaczyć się z Chrisem sam na sam, bo na ciebie źle reaguje, ale później oczywiście, moglibyśmy gdzieś pójść. - nie miałam zamiaru ukrywać przed moim chłopakiem, że chcę wyjaśnić całą sytuację z przyjacielem.
  Po filmie mój kochany brunet szybko się zebrał do domu. Zostałam sama ze swoimi myślami. Ogarnęłam część zadanej pracy domowej, żeby zająć sobie czas i dopiero kiedy postanowiłam zjeść kolację zadzwoniła mama powiadamiając mnie, że byli razem z tatą na spacerze i teraz idą na romantyczną kolację do restauracji, więc wrócą bardzo późno w nocy albo dopiero następnego dnia. Ucieszyłam się, że zamierzają naprawić swój związek, więc z przyjemnością zjadłam kolację, wykąpałam się i poszłam spać.

wtorek, 12 maja 2015

Rozdział 7.

  Poczułam ostry ból w tylnej części głowy. Obudziłam się. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pokoju, w którym się znajdowałam. Biały, nieduży, z wiszącym telewizorem. Na szpitalnym nocnym stoliku po mojej prawej stronie stał wazon ze świeżymi kwiatami, pachniały bardzo słodko i przyjemnie. Do lewej ręki miałam przyklejoną kroplówkę, ale nadal leżałam w swoich ubraniach. Chwilę zajęło mi przypomnienie sobie dlaczego się tu znalazłam. No tak, zemdlałam. Ale w takim wypadku ktoś musiał mnie tutaj zanieść albo wezwał pogotowie. Z kim ostatnim rozmawiałam przed wyjściem...? Z Joshuą. Byłam strasznie zmęczona mimo, że dopiero się obudziłam i pewnie długo spałam. Za oknem świeciło słońce. Już dzień, a zemdlałam wieczorem... Ciekawe gdzie są rodzice? Zerknęłam w lewo. Na szarej, niedużej i zapewne niewygodnej kanapie spał... Josh! Uśmiechnęłam się sama do siebie, wyglądał tak uroczo, kiedy spał... Do pokoju weszła pielęgniarka i natychmiast się ocknął. Ehhh... A taki ładny widok miałam.
- Widzę, że już się pani obudziła. Jak się pani czuje? Potrzebuje pani czegoś? - zapytała z ciepłym, serdecznym uśmiechem.
 - Czy są moi rodzice? I tak poprosiłabym szklankę wody czy w ogóle czegoś do picia. - odparłam.
 - Tak, czekają na korytarzu, zawołać ich?
- Nie, proszę im jeszcze nie mówić, że się obudziłam. - zgodziła się i wyszła zostawiając mnie i Josha samym sobie.
- Widzę, że już się obudziłaś... Dobrze się czujesz?
- A ty spałeś na tej kanapie, wygodna chociaż? Czuję się w miarę dobrze. - uśmiechnęłam się widząc jego zatroskaną minę.
- Kiedy jest się tak zmęczonym to wszystko jest wygodne. Wystraszyłem się kiedy zobaczyłem cię leżącą na chodniku. - przeczesał ręką włosy. Wyjaśniłam, że jest mi z tego powodu przykro, ale dziękuję za poświęcenie czasu i wygody. Odparł, że nie ma o czym mówić, że przecież jeżeli on znalazł by się w takiej sytuacji, ja postąpiłabym tak samo. Usiadłam na łóżku kiedy pielegniarka wróciła ze szklanką wody. Zaburczało mi w brzuchu, nadal byłam strasznie głodna. Zapytałam panią Rockers o to dlaczego rodzice czekają na korytarzu, a Josh został u mnie w pokoju. Wyjaśniła, że podawał się za mojego starszego brata i strasznie upierał się, żebym nie została sama. Najchętniej skoczyłabym mu w ramiona, ale jeszcze delikatne zawroty głowy i boląca kostka kazały zostać mi na miejscu. Pielęgniarka wyszła i Joshua oddał mi telefon dodając, że ktoś jeszcze oprócz rodziców próbował się dzisiaj do mnie dodzwonić. Na wyświetlaczu widniał numer Christophera i sms z pytaniem dlaczego nie przyszłam do szkoły. Szybko odpisałam, że po prostu, źle się poczułam, więc zostałam w domu. Zwróciłam się do przystojnego chłopaka stojącego przy moim łóżku i spojrzałam w jego oczy.
 - Dziękuję... - wymamrotałam pod nosem. Chciałabym powiedzieć to głośniej, ale łzy napłynęły mi do oczu na wspomnienie zeszłego wieczoru i rozmowy z rodzicami. Przeczesałam palcami włosy przymykając oczy, żeby Nielsen nie zauważył zbierającej się bardzo szybko pod powiekami słonej cieczy.
 - Hej... Wszystko w porządku, nie płacz... - poważnie się zmieszał i zauważył to, co tak skrupulatnie próbowałam ukryć. - Jeżeli coś się stało to wiesz, że możesz mi powiedzieć? - uśmiechnął się przyjaźnie. Nie byłam pewna czy mogę / powinnam mu powiedzieć o sytuacji z rodzicami. Wiedział tylko, że się "troszkę" z nimi posprzeczałam.
 - Ehhh... Może nie dzisiaj? - westchnęłam. - Twoi rodzice nie są źli, że opuściłeś szkołę?
 - No co ty. Byli ze mnie bardzo dumni i zadowoleni, kiedy dowiedzieli się, że kouś pomogłem w takiej sytuacji. - zaśmiał się. - Poza tym, co będziesz robiła dzisiaj jak wyjdziesz ze szpitala? - uśmiechnęłam się. Jego śmiech był uroczy. Potrafił odpędzić nim wszystkie czarne chmury wiszące nade mną. Już wiem dlaczego tak bardzo mnie do niego ciągnęło w podstawówce (i w sumie nadal ciągnie), bo to zawsze było to samo...
 - No nie wiem... A co mogę robić? - wrócił na kanapę.
 - Nooo... Na przykład... Może mógłbym do ciebie przyjść? - puścił oczko.
 - Zależy czy moi rodzice by się zgodzili... Ale ja jak najbardziej jestem za.
  Wróciliśmy do domu jednym samochodem, znaczy: mama, tata, ja i Josh. Rodzice rozmawiali ze sobą jak gdyby nigdy nic, więc również udawałam, że nic się nie stało. Może minął im ten głupi pomysł separacji? Zajmę się tym później. Rodziców pozostawiłam samych sobie, a ja razem z Johuą poszliśmy do mojego pokoju.
 - Sporo się u ciebie zmieniło... - stwierdził spoglądając na tablicę korkową z najlepszymi zdjęciami wiszącą nad biurkiem.
 - Czy ja wiem...? No naprzykład przestałam się przyjaźnić z Monicą, bo wyjechała do Stanów. - i nagle razem z jej imieniem wróciły wszystkie wspomnienia: te dobre jak i te złe. Pamiętam jakby to było wczoraj... Ostatnie pożegnanie i wybaczenie sobie wzajmnie wszystkich błędów. W sumie to nawet trochę za nią tęsknię.
 - O tym nie wiedziałem. - przyznał. - Nadal jeździsz konno? - uśmiechnął się wskazując na specjalną gablotkę na moje końskie rzeczy takie jak rozety, zdjęcia czy dokumenty Larrisy. Przytaknęłam. Josh usiadł po turecku na podłodze na przeciwko mnie. Byłam zafascynowana kolorem jegooczu i szlachetnością jego serca. Nie wiem jak długo siedzieliśmy po prostu patrząc sobie wzajemnie w oczy. Moja mama zapukała do drzwi, a ja pozwoliłam jej wejść.
 - Chcecie coś do picia? No wiecie... Jest wieczór, wrażenia z ostatniej nocy was pewnie jeszcze trzymają, więc pomyślałam, że może chcielibyście coś mocniejszego...? Nie namawiam. - uśmiechnęła się do nas ciepło. Myślałam, że wybuchnę śmiechem na miejscu, ale opanowana odpowiedziałam, że jeżeli Josh coś chce to możemy poprosić po dwa piwa na osobę. Oczywiście kolega przytaknął i zaproponował się, że pójdzie z moją mamą i przyniesie je do mojego pokoju, więc tak też zrobili. Kiedy "Pan Palący" wrócił, zapytałam co się stało, że zaczął palić. Otworzył piwo i jego mina spoważniała.
 - To był mój sposób na odstresowanie się. - zaczął. - Wszystko zaczęło się kiedy moja siostra zachorowała na raka. Kiedy się o tym dowiedziałem, zacząłem sobie używać... Nie powiem, że nie, bo były narkotyki, alkohol i łatwe laski. Nie chciałabyś mnie wtedy znać... Bójki z innymi chłopakami były na porządku dziennym. Wydaje mi się, że dobrze, że skończyło się tylko na papierosach. - popijał między zdaniami. Chyba rzeczywiście miał rację, że nie chciałabym go znać gdybym wtedy się dowiedziała...?
 - A co z twoją siostrą? - zapytałam cicho i nieśmiało. Domyślałam się końcówki opowieści i odpowiedzi na moje pytanie, ale musiałam się upewnić. Oczywiście okazało się, że starsza z rodzeństwa Nielsenów zmarła i wtedy miał największy problem. Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa, nawet głupie "przykro mi" nie było w stanie przejść mi przez gardło. Dlatego był ubrany cały czas na czarno... Wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, bo "taka moda". Pierwszą butelkę skończyliśmy równo i dopiero kiedy odłożyliśmy je na bok zielonooki odezwał się, a raczej zanucił kawałek prześlicznej piosenki, do której nawet znałam chwyty na gitarę...
 - Dziś rano myślałem, że widzę diabła. Patrząc w lustro, odrobina rumu na moim języku z wołaniem o pomoc, by trzeźwo myśleć. Nigdy nie chciałem cię zranić. Dziś będę lepszym człowiekiem... - całą pierwszą zwrotkę zanucił sam. Refren zaśpiewaliśmy razem. Poszłam uchylić okno, ponieważ w pokoju robiło się coraz cieplej. Za oknem moją uwagę przukłuł przepiękny zachód słońca i para całująca się pod moim oknem. Ooooh... Też bym tak chciała. Chwilkę się na nich patrzyłam aż poczułam oddech bruneta na swoim karku. Odwróciłam się do niego przodem i prawie zdeżyliśmy się nosami.W jednej dłoni trzymał dwie pełne butelki: jedną dla mnie i jedną dla niego. Podał mi piwo i kawałeczek się odsunął wyglądając za okno i spoglądając na całującą się parę. Z jego twarzy w tym momencie nie dało się wyczytać żadnych emocji. Aż w końcu przemknęła i została jedna: zrozumienie. Dokładnie załapał dlaczego chwilę na nich patrzyłam.
 - Też bym tak chciał... - zaśmiał się.
  Wypiliśmy po drugiej butelce i Joshua zaproponował grę.
 - Zadam ci trzy pytania. Jeżeli na chociaż jedno odpowiesz "tak" to mnie pocałujesz. Okej? - puścił oczko. Szybko załapałam, że był to podstęp, ale nawet nie chciałam się mu opierać.
 - Tak. To zaczynamy...?
 - Już powiedziałaś "tak"... - no i wpadłam jak śliwka w kompot. Pocałował mnie, a ja się zgubiłam. W tym pocałunku było tyle emocji długo trzymanych na wodzy. Złość, bezsilność, smutek... Kiedy skończyliśmy, przytuliliśmy się do siebie czując spokój. Ta sytuacja nie wróżyła nic dobrego...


Od autorki: Przepraszam, że nie było prawie dwa miesiące rozdziału :( Rozumiecie: poprawy zagrożeń itp? Jak się da to będę dodawała rozdziały co miesiąc (tak plus, minus parę dni), ewentualnie tak szybko jak tylko się da :) Mam nadzieję, że się podoba ;) A teraz czytajcie, komentujcie, polecajcie i czekajcie na następny rozdział <3

niedziela, 22 marca 2015

Rozdział 6.

  Po wczorajszej nocy byłam strasznie zmęczona, a kostka wcale nie poprawiała mi humoru. Kiedy tylko wyszłam z domu, od razu miałam ochotę wrócić do ciepłego łóżka. Dzień nie zapowiadał się ciekawie. Nawet pogoda chyba miała dość, bo było zimno a nad ziemią wisiała gęsta mgła. Idąc na przystanek autobusowy spotkałam Michaela. Przywitałam się i podziękowałam za sobotę. Kiedy zapytał o nogę, wyraźnie dałam mu do zrozumienia, że ledwo chodzę. Nie zdążyłam nawet zjeść dzisiaj śniadania, bo bałam się, że będę za wolno szła do autobusu, a w efekcie czekałam jeszcze 5 minut (dałabym radę zrobić sobie kanapkę w tym czasie). Moje wygodne czarne koturny musiałam zamienić na tenisówki. W szkole przynajmniej będę miała spokój... Wsiedliśmy do autobusu rozmawiając o tym jak spadłam, Mike trochę się pośmiał jak zawsze, ale spoważniał widząc, że mnie wcale to nie bawi i poprosił jakąś dziewczynę (wyglądała na nie wiele starszą od nas), aby ustąpiła mi miejsca z powodu skręconej kostki. Uśmiechnęła się tylko i wstała. Byłam jej i przyjacielowi bardzo za to wdzięczna. Mike wysiadał z autobusu, a Christopher na tym samym przystanku wsiadał, więc minęli się w wejściu podając sobie ręce. Chris od razu, gdy tylko mnie spostrzegł w tłumie, zapytał czy mam może wolny dzisiejszy lub w ogóle w tym tygodniu wieczór. Odparłam, że powinnam mieć, bo ta opuchlizna z kostki raczej nie wydaje się znikać. Na moją odpowiedź tylko się zaśmiał. Okazało się, że w tym samym środku transportu publicznego jechała Caroline - moja koleżanka z klasy, straszna gaduła. Mając nadzieję, że mnie nie zauważy lub po prostu nie będzie miała ochoty podejść i pogadać, przemknęłam się tuż obok chłopaka, który szedł blisko niej po prawej stronie. No i tu byłam w błędzie. Bardzo szybko mnie zauważyła, ale ja wcale nie miałam ochoty na pogawędkę i ploteczki z nią.
- Hej Samantha! Zaczekaj! - bardzo szczupła i wysoka szatynka zaczęła przebijać się przez niewielki murek chłopców chodzących do pobliskiej szkoły sportowej.
- O nie... Tylko nie toooo... Ten dzień nie mógł zacząć się gorzej? - mruknęłam pod nosem. Brunet towarzyszący mi od autobusu spojrzał się na mnie i parsknął śmiechem. - Co cię tak bawi? Ja nie chciałam jej spotkać... - rzuciłam do niego z wyrzutem.
- Nie, nic. - odparł i natychmiast się uspokoił.
- Samantha! Poczekaj chwilunię to was dogonię! - odwróciłam się do niej i uśmiechnęłam się, mimo że miałam bardzo straszną ochotę ją zignorować. Przepchnęła się przez tłumek chłopców i wtedy zauważyłam, że między nimi stoi Joshua Nielsen - moja podstawówkowa miłość. Przez krótką chwilę mi się przyglądał po czym uśmiechnął się. Rozpoznał mnie.
- Sam! Długo się nie widzieliśmy... - wyprzystojniał od momentu kiedy widziałam go po raz ostatni. I wyrósł. Zmierzyłam chłopaka wzrokiem od idealnej, wiecznie nie ułożonej czupryny po czarne, niechlujnie zawiązane w biegu tenisówki. Mój wzrok przykłuł papieros w jego prawej dłoni.
- Josh. No kupa czasu. Nie wiedziałam, że palisz... - skomentowałam swoje spostrzeżenie. Christopher kompletnie nie ogarniał o co chodzi.
- Aaaa... To... Palę tylko czasami , okazjonalnie, jak ktoś zaproponuje. - był wyraźnie zmieszany moją uwagą. - A ten pan obok ciebie to...?
- Ooh... Przepraszam, zapomniałam was sobie przedstawić. To jest Joshua, znam go z podstawówki. A to Christopher i Caroline z mojej szkoły.
- My tutaj skręcamy. Może spotkalibyśmy się jakoś niedługo? Na spacer albo coś...? Dogadamy się jeszcze jak wrócimy do domu. Do zobaczenia! Miło było was poznać! - odbiegając w stronę rozgadanej grupki chłopaków ze swojej szkoły pomachał nam na pożegnanie.
- Okeeej, paaa! - nie mogłam się powstrzymać i odmachałam mu. Przez resztę drogi do szkoły (co na szczęście nie trwało długo) Caroline nawet na pięć sekund się nie przymknęła. Cały czas ćwierkotała o chłopaku z grupki Josha, który puścił jej oczko i dał numer telefonu co umknęło mojej uwadze. Przez lekcje Chris narzekał, że jestem jakaś nieobecna duchem. Musiał mi to wybaczyć, bo od momentu spotkania z "Panem Palącym" nie mogłam się na niczym skupić. W myślach topiłam się w jego zielonych oczach. Z powrotem na ziemię ściągnęło mnie dopiero burczenie mojego brzucha, który przypominał mi, że od wczorajszego, niewielkiego podwieczorku nic nie jadłam. Nawet kiedy ćwiczyłam z brunetem pocałunek do filmu, nie czułam już tego samego co wcześniej. Wracając od Chrisa włączyłam sobie muzykę w telefonie, a każda pojedyncza piosenka zmuszała mnie do powrotu myślami do porannego spotkania z podstawówkową miłością. Jeszcze jadąc autobusem napisałam do Josha o spotkanie. Gdy już znalazłam się w domu zamiast jak zawsze zostać i pogadać chwilę z rodzicami o tym jak było w szkole, czy coś się działo, od razu pognałam do pokoju jakbym była dzika. Uruchomiłam tylko laptopa i wróciłam do kuchni tylko po szklankę i sok grejfrutowy. Zaczęłam odrabiać lekcje, kiedy nagle dostałam wiadomość od "Pana Palącego". Otworzyłam ją, ale nie zdążyłam przeczytać, bo mama właśnie zapukała do drzwi pokoju. Zapytała czy może wejść lub czy mogłabym wyjść teraz do nich, ponieważ muszą ze mną porozmawiać. Na pytanie czy to bardzo ważne odpowiedziała, że bardzo.
- Nie teraz mamo, muszę skończyć ten projekt z biologii, a zagadam się z tobą i nie zrobię go do końca... - skłamałam, ale nie obchodziło mnie w tym momencie czy to aż takie ważne.
- No dobrze kochanie, pogadamy przy kolacji. - jej kroki cichły na korytarzu. Wróciłam do wiadomości od zielonookiego. Pytał czy miałabym ochotę na kawę jutro, bo kończy lekcje chwilę przed moją klasą i mógłby przyjść pod moją szkołę. Zgodziłam się z wielkim entuzjazmem. Pisaliśmy o wszystkim i o niczym: co się działo w gimnazjum, o naszych wspólnych i niewspólnych znajomych. W pewnym momencie przerzuciliśmy się na skype'a i pomagaliśmy sobie w pracach domowych. Ja jemu z biologii i chemii, a on mi z fizyki i matematyki. Do pokoju doszedł zapach gotowanego makaronu ze szpinakiem - mojego i taty ulubionego dania. Przeprosiłam Joshuę i obiecałam, że jeszcze napiszę i zostawiłam wiadomość z moim numerem telefonu. Odpisał ze swoim numerem i życzył mi smacznego. Poszłam do kuchni i zajęłam swoje zwyczajowe miejsce.
- A więc chcieliście o czymś ze mną porozmawiać... - zaczęłam rozmowę.
- Tak. Nie będę owijał w bawełnę. Chcemy z mamą zrobić sobie trochę wolnego od siebie. - rzucił tata. Zaczęłam nakładać sobie makaron, ale odłożyłam łyżkę słysząc odpowiedź taty. Zatkało mnie.
- Okeeej... Niby jakby to miało wyglądać? Na jak długo?
- Myśleliśmy z tatą o miesiącu, może dłużej, jeżeli się da... Jedno z nas wynajęłoby mieszkanie na ten czas. Blisko, ale tak, żebyśmy na siebie nie wpadali. Nie złość się kochanie. Czasami dobrze robi taka przerwa w długoletnich związkach. - dodała mama. W gardle utworzyła się ciężka, nie dająca się przełknąć gula, a oczy zapiekły grożąc napływem łez.
- I wam się wydaje, że ja to tak po prostu zaakceptuję?! Wszystko będzie po staremu? Normalnie?! Wam się chyba coś pomieszało! - wstałam od stołu. Obraz zaczął mi się rozmazywać przed oczami, a pierwszą łzę wytarłam wierzchem ręki. Wpadłam do pokoju, zabrałam telefon i słuchawki i prawie wybiegłam z domu, a przynajmniej wyszłam tak szybko jak tylko pozwalała mi na to skręcona kostka. Trzaśnięcie drzwiami. Przez głowę przemknął mi pomysł zadzwonienia do Rossa czy Michaela i wtedy się wygadać, ale w ostatniej chwili zrezygnowałam. Wcisnęłam słuchawki w uszy tak mocno, że aż zabolały, ale szłam dalej przed siebie, nawet się nie skrzywiłam. Dostałam smsa od Josha, z pytaniem kiedy będę z powrotem. Szybko odpisałam, że na razie wyszłam na spacer, bo muszę ochłonąć po ostrej wymianie zdań z rodzicami. Zapytał jeszcze gdzie jestem i że może przyjść. Odparłam, że jak chce i dodałam nazwę ulicy, na której się znajdowałam. Przed oczami zaczęły pojawiać się mroczki. Czarne kropeczki zaczęły przysłaniać mi świat, aż przystanęłam. Zakręciło mi się w głowie jakbym była na karuzeli, ostatni punkcik bedący świecącą latarnią zniknął przesłonięty czarną kropką.
  Czas przestał istnieć.
  Zemdlałam.

Od autorki: Mam nadzieję, że się podoba :) Długo cierpiałam na brak weny �� Komentujcie proszę ❤ chciałabym znać waszą opinię :) no i oczywiście (bardzo spóźnione, ale jest) WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGOOOO NELKOOO!!! ❤❤❤ Mam nadzieję, że 18 się podobała ;) pamiętaj, że zawsze (co by się strasznego, dziwnego, śmiesznego nie działo) masz nas✌ Kocham cię❤