piosenki

niedziela, 14 lutego 2016

Rozdział 12.

  Nie mogłam w to uwierzyć! Christopher i Joshua okazali się być zwykłymi oszustami... Ufałam im, kochałam ich, a oni cały czas bardzo beztrosko bawili się moimi uczuciami. Siedziałam na łóżku rozmyślając nad tą całą sytuacją. Włączyłam telefon chowając go do kieszeni i skierowałam się w stronę kuchni. Kompletnie nie wiedziałam co mam dzisiaj ze sobą zrobić... Gdyby nie ta głupia sytuacja z Chrisem i Joshem to pewnie siedziałabym teraz z nimi, a przynajmniej z moim chłopakiem... Ale chyba powinnam powiedzieć 'byłym chłopakiem'. Zaczęłam się zastanawiać nad daniem im drugiej szansy, ale to chyba nie wypali... Ale zawsze mogłam wysłuchać ich wersji wydarzeń, a ta pewnie nie odbiegała za bardzo od tego jak to wyglądało. Wszędzie było tak cicho... Przypomniałam sobie o stajni.... Paul! Mogłabym do niego zadzwonić i pojechać do Larriski i wyczyścić myśli. To był dobry pomysł na dzień dzisiejszy. Spakowałam swoje ulubione dżinsowe bryczesy, długie, szare skarpety i czarne, skórzane sztyblety oraz butelkę soku pomarańczowego. Odblokowałam telefon w celu zadzwonienia do Braxtona. Na wyświetlaczu smartfona widniała masa nieodebranych połączeń i wiadomości od dwóch brunetów i przyjaciół, ale zignorowałam to. Dziewczynom, Mike'owi i Royowi wytłumaczę się wieczorem. Wybrałam numer do trenera jazdy konnej i mężczyzna odebrał już po pierwszym sygnale.
 - Samantha! Witam. Coś długo cię ostatnio nie było u Larriski...
 - Hej Paul. No wiem... Przeproszę ją marchewką i jabłkami i nadal będzie mnie kochać. - zaśmiałam się mimo wszystko. Po drugiej stronie słuchawki również było słychać chichotanie mężczyzny.
 - Przyjechać po ciebie czy poradzisz sobie sama z dojazdem? - zaproponował.
 - Mogłabym cię prosić o podjechanie do mnie? - poprosiłam trenera.
- Jasne. Będę za jakieś piętnaście minut. Do zobaczenia.
 - Wielkie dzięki. Na razie. - uśmiechnęłam się kończąc połączenie. Nadal myślałam o Christopherze i Joshu, ale nie mogłam wiecznie dołować się tą sytuacją, mimo, że bardzo zależało mi na obu chłopakach. Usiadłam w kuchni ze słuchawkami w uszach czekając na Paula, ale co chwilę przychodziły połączenia, które odrzucałam i smsy, których nawet nie otwierałam. Już miałam wychodzić, kiedy przed domem rozległ się dźwięk klaksonu. To napewno mój trener. Szybko zgarnęłam plecak i wyszłam na dwór zamykając dom na klucz. Na podjeździe stała czarna toyota hillux z uchylonymi oknami. Mężczyzna w wieku mojego taty pomachał ręką, żebym wsiadała z przodu, więc tak też zrobiłam.
 - Hejka Sammy. - przywitał mnie uśmiechem.
 - Cześć Paul. - przybiłam mu piątkę.
 - Co tam jak tam? Opowiadaj! Cała stajnia już bardzo za tobą tęskni. - zagadał, kiedy wyjechaliśmy na ulicę.
 - Aaa... W sumie to wszystko jest... - i tu się zawachałam. Nie byłam pewna czy mogłam mu powiedzieć o sytuacji z Chrisem i Joshem. Nie lubiłam kłamać, a szczególnie jemu. - ...całkiem dobrze. Jakoś leci. - dokończyłam swoją wypowiedź dość wymijająco. - A u ciebie?
 - Idealnie... A właśnie! Miałem ci coś powiedzieć, ale zapomniałem. - zaśmiał się. - Ale ja już stary jestem, że nie pamiętam co ci miałem przekazać... No, ale pewnie zauważysz zmiany w stajni.
 - Jakie zmiany? - tu mnie zaciekawił. Nie było mnie tam ciągiem około miesiąca...
 - Zobaczysz. Co ja ci będę opowiadał... - resztę drogi do stajni (czyli jakieś dziesięć minut) rozmawialiśmy o koniach ze stajni, o tym, że jest paru nowych jeźdźców oraz, że jakaś dziewczyna kupiła Aferkę.
  Wysiadłam z samochodu dziękując Paulowi, że był tak miły, żeby po mnie przyjechać i zawieźć mnie z powrotem do stajni. Było jeszcze wcześnie, więc prawie cały dzień miałam dla koni. Szybko przebrałam się w szatni, zabrałam ze swojej szafki słodycze dla koni, którymi wypełniłam całą saszetkę. Przeszłam przez stajnię witając konie, które jeszcze stały w boksach. Boks Larriski był pusty. Później przejdę się do niej na padok. Przeszłam się na odkryty czworobok tuż za stajnią. Dwie dziewczyny, których wcześniej tutaj nie widziałam, miały właśnie trening ujeżdżeniowy z panem Dominiciem. Farbowana brunetka jechała na Flumi a ruda na Aferce. Poznam je jak zejdą z koni. Wróciłam do stajni po uwiąz i z powrotem ruszyłam w stronę czworoboku tym razem jednak nie zatrzymując się przy nim. Pomachałam tylko panu Dominicowi. Larriska spokojnie pasła się na padoku, ale kiedy tylko mnie spostrzegła nastawiła uszy i pogalopowała do mnie. Klacz od razu zażądała cukierków delikatnie obijając pyskiem saszetkę. Dałam jej dwa, zaczepiłam uwiąz o kantar i wyprowadziłam za furtkę. Kiedy przechodziłyśmy obok czworoboku dziewczyny już rozstępowywały klacze, na których jeździły. Zaprowadziłam swoją cztero kopytną przyjaciółkę do stajni, wyczyściłam ją i osiodłałam. Musiałam wrócić do szatni  po ochraniacze... Kiedy wróciłam ze sprzętem nowe dziewczyny właśnie wchodziły do stajni. Dałam jeszcze jednego cukierka Lar i postanowiłam się do nich odezwać.
 - Hej, wy jesteście nowe, prawda? - uśmiechnęłam się podchodząc do nich. - Jestem Sam. - podałam jednej i drugiej rękę, wcześniej otrzepując ją o bryczesy. Odwzajemniły uśmiech.
 - Janet, no tak... A ty? Nie widziałyśmy cię wcześniej w stajni. - przedstawiła się ruda dziewczyna. Z bliska było widać, że ma duże, niebieskie oczy, mały nos i niewiele piegów jak na rudą osobę.
 - Ja jestem Alaina, ale znajomi mówią do mnie Ally. - dodała zachrypniętym głosem brunetka z brązowymi oczami.
 - Oh... No trochę czasu mnie w sumie tutaj nie było. Miałam wypadek i nie mogłam sobie pozwolić przez jakiś czas na konie. - odpowiedziałam na pytanie Janet.
 - A długo już jeździsz? - zapytała Alaina. Odparłam, że odkąd pamiętam konie były gdzieś blisko mnie, ale trenować zaczęłam jakieś dziesięć lat temu.
 - Ale wy też nie wyglądacie na początkujące...
 - Obie jeździmy od ośmiu lat i jakiś miesiąc temu zamknęli naszą stajnię z powodu problemów finansowych... - bardzo szybko dostałam odpowiedź na swoje pytanie od rudej dziewczyny.
 - Przykro mi...
 - Ja już wcześniej rozglądałam się za zmianą stajni, ale ciężko było mi znaleźć tak tanią jak tamta. - dodała Ally.
 - A ja znalazłam akurat tutaj swojego konia. - Janet uśmiechnęła się głaszcząc Aferkę po szyi.
 - To ty ją kupiłaś... Paul... To znaczy, pan Braxton wspominał mi, że ktoś odkupił Aferkę.
 - To ty pewnie jesteś właścicielką tej ślicznej skarogniadej klaczy za tobą? - zapytała brunetka.
 - Właścicielką? - spojrzałam na tabliczkę przy boksie Larriski. Rzeczywiście, tam pisało, że właścicielem jest Samantha Evans - czyli ja. - Nic o tym nie wiedziałam... Tak to ja. - zaśmiałam się. - Długo jeszcze będziecie siedzieć w stajni czy już wracacie do domu?
 - Pewnie jeszcze trochę zostaniemy... - odparły jednocześnie.
 - No to fajnie. Mój trening dopiero będzie się zaczynał... Może popatrzycie? - zaproponowałam.
 - Skoki czy ujeżdżenie? - zaciekawiła się Alaina.
 - Skoki. Nie przepadam za siodłem ujeżdżeniowym... Moim zdaniem jest niewygodne.
 - Spoko. To ogarniemy Aferkę i Fumi i przyjdziemy.
Całkiem miłe są te nowe. Chyba się zakumplujemy. Założyłam ochraniacze Larrisce i wyszłyśmy na ułożony już parkur.
  Zdążyłam rozgrzać wierzchowca, kiedy przy barierkach parkuru pojawiły się Ally i Janet. Nie miałam problemu z półsiadem w galopie, więc najpierw przejechałam kawaletki i od razu prosto na pierwszą niewysoką kopertę. Klacz z chęcią brała kolejne przeszkody po podwyższeniach. Ani razu nie zrezygnowała ze skoku, ani też nie wystrzeliła dziko przed siebie. Pan Dominic zwracał mi uwagę co jakiś czas na lecącą do góry piętę, ale poza tym nie miał innych uwag, a to było dziwne, bo wcześniej zawsze znalazł coś na co zwracał uwagę jako trener. Może mu się już nie chciało, albo ja i Lar miałyśmy dzisiaj dobry dzień. Po treningu zjechałam z parkuru (zaraz za mną mieli wjeżdżać jeźdźcy przygotowujący się do zawodów) i przy ogrodzeniu zeskoczyłam z siodła.
 - No ładnie... Gratuluję. - powiedziała z uznaniem Ally.
 - Zastanawiam się teraz czy to koń był tak dobrze ujeżdżony czy ty tak dobrze nad nią panowałaś... Zgranie perfekcyjne. - dodała Janet.
 - O dziękuję, ale to dzisiaj to chyba zasługa nas obu. - spojrzałam na swojego wierzchowca z miłością głaszcząc ją po szyi. Klacz zwiesiła łeb i potarła nim o mnie prawie mnie przewracając. Stałyśmy chwilę z dziewczynami gadając z Dominiciem i czekając na następną grupę jeźdźców, dopóki się nie zjawili. Co ciekawsze, Lar nie była kompletnie zainteresowana tamtymi końmi. Larriska była koniem, któremu ufałam najbardziej na świecie i chcąc pokazać to Alainie i Janet zdjęłam klaczy ogłowie prowadząc ją do stajni. Te znowu były pod wrażeniem spokoju i przywiązania konia do właściciela. Gadałam z nimi nawet już rozsiodłując skarogniadą przyjaciółkę. Dałam jej jeszcze dwa cukierki wprowadzając ją do boksu. Dopiero po odłożeniu sprzętów, przyniosłam jeszcze derkę siatkową i wyprowadziłam klacz bez uwiązu i kantaru na łąkę. Wracając do stajni Janet spojrzała na wyświetlacz telefonu.
 - Mama pewnie niedługo po mnie przyjedzie... Jak byłoby wolne miejsce to może zabrałabyś się z nami? Moglibyśmy cię podrzucić, bo z tego co mówiłaś to mamy po drodze cię odwieźć. - cały dzień będę się wozić czyimiś autami.
 - Dzięki za propozycję. - odwzajemniłam uśmiech. Janet była bardzo w porządku i moim zdaniem była ciekawszą osobą niż Ally.
  Zdążyłyśmy się już przebrać, kiedy mama rudej dziewczyny zadzwoniła do niej, że ma wolne miejsce i żeby już się zbierała, bo niedługo będzie.
 - Ktoś chce soku pomarańczowego? - zapytałam dziewczyn, które dzisiaj poznałam. Zgłosiły się obie, więc butelka wróciła do mnie w połowie pełna, ale nie narzekałam na to, ponieważ dzień z nimi nie był nudny. A nawet mogłabym powiedzieć, że byłam im wdzięczna za rozmowy i podwózkę.
 - Twoja mama już jest. - wyjrzała za okno z szatni Alaina. Chrzęst żwiru na podjeździe upewnił nas w jej słowach. - Ja nie jadę z wami, bo tata miał uregulować jakieś płatności i no...
 - No dobra. To do zobaczenia. - pomachałyśmy Ally wsiadając już do auta.
 - Hej mamuś, to jest Sam i też jeździ w tej stajni. - rzuciła na wejściu Janet. Jej mama, mimo, że starsza od moich rodziców nadal miała bardzo ładny naturalny rudy kolor włosów.
 - Dzień dobry... - nieśmiało dodałam do wypowiedzi znajomej.
 - Witaj! Spokojnie, przecież nie gryzę. - zaśmiała się delikatnie zachrypniętym głosem. Zapytała gdzie mieszkam to mnie podwiozą, skoro i tak nie mają nic lepszego do roboty... Podałam swój adres i przez całą drogę jej mama ostro nawijała. Jest straszną gadułą i ciężko ją przegadać... Pod domem wysiadłam i podziękowałam za podwiezienie mnie pod sam dom, a gdy odjeżdżały pomachałam nowo poznanej dziewczynie i jej mamie. Było już około siedemnastej, kiedy weszłam do domu, ale rodziców znowu nie było... Mogłam się tego spodziewać. W momencie, kiedy weszłam do pokoju i znowu uruchomiłam komórkę zalała mnie fala przygnębienia. Znowu nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, ale przecież nie prześpię całego dnia, bo ile można... 
  Chyba należałoby w końcu stawić czoło mojej paczce i dwóm brunetom. Z mocno bijącym sercem odpisywałam na kolejne smsy od Lilith, Heaven, Roya i Michaela. Tak bałam się ich reakcji na to co rzeczywiście się wydarzyło... Skończyło się na tym, że Lila zwołała całą grupę bez Josha i Chrisa, że widzimy się o 17.30 pod moim domem. Zdąrzyłam zjeść kanapkę i się przebrać przed umówioną godziną. Wyszłam wcześniej i czekałam na znajomych pod drzwiami mojego domu ze słuchawkami w uszach. Pierwszy zjawił się Mike. Nie zauważyłam go, bo wpatrywałam się w swoje buty, żeby się nie rozpłakać.
 - Heeeej... - kiedy mnie dotknął uniosłam głowę. Był całe dwanaście minut przed czasem. Wyjęłam słuchawki z uszu, wyłączyłam muzykę i chowając telefon do kieszeni przywitałam się z przyjacielem. Uśmiechnęłam się na siłę.
 - Co tam?
 - Nieważne teraz co u mnie. Jak żyjesz? Mamy kogoś obić? I dlaczego prosiłaś Lilith, żeby nie było Chrisa i Josha? - widać było po nim, że naprawdę się o mnie martwi. Nie chciałam, żeby ktokolwiek kogokolwiek obijał, nieważne jak bardzo skrzywdzili mnie dwaj bruneci. Moje oczy zaczęły piec, więc odparłam szybko, że chyba po prostu potrzebowałam trochę czasu bez nich...
 - Eeej. Widzę twoje oczy... Poważnie. Co się stało? Nie musisz mówić, możesz się po prostu wypłakać. - po tych słowach coś we mnie pękło. Tyle czasu trzymałam to w sobie. Czułam tą wielką gulę w gardle nie pozwalającą mi się wysłowić, więc po prostu stałam tam zalana łzami. Silne ramiona Michaela mnie objęły, dały mi wsparcie, którego dzisiaj tak bardzo potrzebowałam. Poczułam wibrację w kieszeni jego spodni. - Tak słucham? - odsunął się ode mnie, żeby odebrać. - Okej, to zróbmy tak, że całą grupą zobaczymy się jutro jednak, okej? No dobra. Do jutra. - odłożył telefon spowrotem do kieszeni, a ja miałam czas, żeby otrzeć łzy. - Reszta się nie pojawi dzisiaj... Coś im powypadało i przełożyłem spotkanie na jutro. Okej?
 - Jasne, jasne. - odparłam z chrypą spowodowaną załamaniem.
 - Chodźmy sami do parku to wszystko mi opowiesz. Nie pozwolę ci dzisiaj zostać z tym samej. - uśmiechnął się tak ciepło...
 - Dziękuję. - wyszeptałam. Nawet nie wiem czy to usłyszał czy tylko widział ruch moich warg, ale odparł, że od tego są przyjaciele - nie zostawiają się w potrzebie. Byłam mu strasznie wdzięczna za to, że jako jedyny się zjawił, żeby mnie posłuchać i pocieszyć. Nie byłabym w stanie wygadać się całej grupie...
  Ruszyliśmy w stronę parku nadzwyczaj cichymi dzisiaj uliczkami. Nawet w samym parku mimo ślicznej pogody było niewiele ludzi. Usiedliśmy na górce, z której było widać cały park i otaczające go szare bloki.
 - To jak? - zagadał Mike spoglądając na mnie i otaczając mnie ramieniem.
 - Sama nie wiem od czego zacząć... Christopher i Joshua okazali się być... - ścisnęło mnie w gardle na samą myśl o nich, Jak mu wyjaśnić co mi zrobili i jak się przez nich czułam? Tak szczerze to nie było określenia na to jak bardzo mnie zranili, bo nawet to słowo nie brzmiało tak jak powinno, a wręcz obraźliwie dla mojego stanu psychicznego. Zdrada? To było jedyne słowo jakie mogłabym użyć dla określenia tego co zrobili.Czułam się jak przepełniona wodą szklanka.
 - Ejejej. Nie płacz... Nienawidzę jak płaczesz. - pozwolił mi się w niego wtulić i schować twarz w jego bluzie, - Chyba komuś należy się porządny wpierdziel... - zanucił Mike. Spojrzałam na niego, żeby sprawdzić czy mówił poważnie. Rzadko kiedy spotykałam takie skupienie na własnych myślach u Michaela.
 - Chyba wolałabym, żebyś nikogo nie obijał. Jasne? - dźgnęłam go palcem w żebra.
 - Dobra , dobra... w razie czego to Ty nic nie wiesz. - uśmiechnął się puszczając do mnie oczko. Przewróciłam oczami. Byłam już tak zmęczona, że nie chciało mi się już nawet zwracać mu uwagi na jego zachowanie. Przyjaciel doskonale o tym wiedział. - Oh come on... Wypadałoby im chyba trochę poukładać w głowach.
 - Moim zdaniem to niczego nie zmieni, a Tobie też może się wtedy oberwać... - zanegowałam jego plan.
 - Może trochę... Chodźmy do mnie, obejrzymy coś, zamówimy pizzę albo sushi albo kebaba albo co tam sobie zechcesz. - zaproponował. - A tamtymi palantami zajmę się później. - uśmiechnął się ciepło.
 - No nie wiem... Wiesz doskonale w jakim jestem stanie i nie jestem do końca przekonana czy to aby na pewno dobry pomysł.
 - I właśnie dlatego, że wiem jak się czujesz to idziesz ze mną. Samej Cię przecież nie zostawię. - zapewnił. Westchnęłam.
  Takim oto sposobem znalazłam się w pokoju przyjaciela z kebabem w dłoni czekając na dostawę chińczyka oglądając jakiś denny horror. Siedzieliśmy z kumplem na jego łóżku. Film był tak nudny, że zasnęłam przytulona do Michaela jeszcze zanim dotarł chińczyk.


Od autorki: Witam! Długo mnie tu nie było, przepraszam. Mam nadzieję, że ktoś czekał na pojawienie się następnego rozdziału ;) Niestety, ale mam nawał szkoły, pracy i treningów i strasznie niewiele czasu zostaje mi dla samej siebie, a co dopiero dla bloga... :/ Trzymajcie się i do następnego rozdziału ;*